Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Anegdoty zza kulis gdańskiego Teatru Wybrzeże. ROZMOWA z aktorem Ryszardem Moskalukiem

rozm. Gabriela Pewińska
Lucyna Legut, Tadeusz Wojtych, Zofia Czerwińska i Ryszard Moskaluk w "Jonaszu i błaźnie", rok 1958
Lucyna Legut, Tadeusz Wojtych, Zofia Czerwińska i Ryszard Moskaluk w "Jonaszu i błaźnie", rok 1958 Ze zbiorów Ryszarda Moskaluka
Z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru o radościach i smutkach teatralnej sceny z 89-letnim Ryszardem Moskalukiem, w latach 1958-89 aktorem Teatru Wybrzeże, rozmawia Gabriela Pewińska...

Został Pan aktorem Teatru Wybrzeże dzięki Zbyszkowi Cybulskiemu.
Studiowaliśmy razem w krakowskiej szkole teatralnej. Ale też biegaliśmy... Zbyszek udzielał się w sporcie. W ramach akcji "Sprawny do pracy i w obronie" organizował bieg narodowy na 1000 m. Agitował kolegów z naszej szkoły. Wielu się zgłosiło, a potem przyszedłem tylko ja. Jako kibic. Zbyszek załamany: - Pobiegniemy razem! A ja do biegania to akurat wcale się nie nadawałem, podobnie jak Zbyszek. Ostatecznie dobiegliśmy do mety wraz z dwójką studentów z AWF! Pamiętam plakaty reklamujące tę akcję. Pod hasłem "Sprawny do pracy i w obronie" ktoś dopisał: "A nie można tego odsiedzieć?". To były czasy, gdy Zbyszek, student szkoły teatralnej, miał kłopoty z wymawianiem "ą"

Mówił: "grajom, piszom"?
Nie mówił ani "ą", ani "om". Po prostu nie wymawiał tych końcówek. Pamiętam "epitafium" ze szkolnej gazetki: "Cyb. Zbysz. Chłop dobry. Dykcja gorsza. Swym "ą" nas nieraz bawi, a chcąc "ł" wymówić dźwięcznie śmiertelnie się zadławił". Z kresowym "ł" rzeczywiście miał kłopoty, a profesorowie takiej wymowy wymagali. Po szkole, wraz z Kaliną Jędrusik i Leszkiem Herdegenem trafił do Teatru Wybrzeże, ja - do teatru w Kielcach.

O Jędrusik też pisaliście "epitafia"?
Wciąż i wszędzie się spóźniała. Odnotowano to: "Tu leży Kalina J. Zawsze uśmiechnięta, wesoła i miła. Przechodniu, wybacz jej, że się na swój pogrzeb spóźniła". Z Cybulskim spotkaliśmy się pięć lat po dyplomie, w sopockim Spatifie. Był już po "Popiele i diamencie", był gwiazdą. Zapytał, czy nie dołączyłbym do gdańskiego zespołu. Przystałem na to z radością. Polecił mnie dyrektorowi Biliczakowi, a ten przyjął mnie z miejsca. Ufał Cybulskiemu jak nikomu. Był 1958 rok.

Prosto z pociągu na scenę?
Zdążyłem zostawić walizkę w wynajętym pokoju w Gdyni. Cybulski i Kobiela robili w Teatrze Kameralnym przedstawienie "Jonasz i błazen". Do dziś pamiętam chwilę, gdy wszedłem do teatru. W progu spotkałem przyjaciółki ze szkoły teatralnej: Lucynę Legut i Zosię Czerwińską. Atmosfera tego przedstawienia, tych prób była jak z Teatrzyku Bim-Bom. Między absurdem a romantycznym uniesieniem. Czułem się oszołomiony. Cybulski i Kobiela dawali nam, aktorom, swobodę, stawiali na improwizację. W pomysłach brylował Zdzisio Maklakiewicz.

Zdzisio kawalarz.
Kiedyś opowiedział swojej cioci (owa ciotka często występowała w jego opowieściach), jak naprawdę wygląda życie aktorów: Na poranną próbę idą skacowani, bo poprzedniego dnia pili, aż strach! Po próbie idą przespać się parę godzin, potem przedstawienie, a po przedstawieniu znowu na wódkę. Oczywiście, na okrągło, dziewczyny. Z wyjątkiem poniedziałków... A w poniedziałki co? - pyta ciocia. - Poniedziałki mamy wolne.

Wróćmy do "Jonasza i błazna".

Grałem Ogrodnika Zenobiusza, to nie była duża rola, ale byłem szczęśliwy, czułem, że uczestniczę w czymś niepowtarzalnym. Zresztą to wszystko było jedną wielką improwizacją. Tak na serio to próbowaliśmy może połowę czasu na próby przeznaczonego, reszta to były niekończące się rozmowy. A było o czym opowiadać. Zwłaszcza że Cybulski i Kobiela dopiero co wrócili z Paryża. Te ich paryskie przygody! Urzekła nas zwłaszcza ta, jak pierwszego dnia stracili pieniądze, za które mogliby kupić skuter.

Na co wydali?
Na szampana! Potem do Paryża pojechał Maklakiewicz. Opowiadał, jak to ciotka dała mu na ten wyjazd rodzinny sygnet. Żeby go sobie w tym Paryżu sprzedał, a pieniądze wydał na przyjemności. Sygnet wziął, ale w Paryżu nie za bardzo wiedział, jak go upłynnić. Ktoś mu poradził: - Tu niedaleko ma zakład pewien fryzjer, Żyd z Łodzi. On Polakom pomaga, więc idź do niego. Poszedł. Żyd przyjął go serdecznie. Zaproponował mu nawet darmowe strzyżenie. Powiedział: - Panie, ja tak Polskę kocham, że nawet moich czeladników, cudzoziemców, uczę mówić po polsku. Teraz pracuje u mnie Senegalczyk, Murzyn, on pana ostrzyże. Proszę do niego podejść i mówić tylko w ojczystej mowie. Zdzisio podszedł, usiadł w fotelu, a gdy Murzyn założył mu biały fartuch rzekł: - Strzyżenie, proszę. A na to Senegalczyk z żydowskim akcentem: - Baczki, prosto czy w szpyc?

Mistrz anegdoty!

I puenty. To był czas, gdy ówczesny dyrektor Goliński, którego nazywaliśmy Golo, pojechał do Paryża na stypendium. Jego obowiązki pełnił w tym czasie Antoni Biliczak, o którym mówiliśmy Bilo. Któregoś dnia aktor Kazimierz Talarczyk powiedział: Jak Golo wróci z Paryża, to będzie nie Golo, tylko de Golo. A na to Maklakiewicz: Dobrze, że Bilo nie pojechał...

Panu zostały w pamięci dawnych lat w Wybrzeżu same wesołe historie?
Tak to się przeplata. Trochę śmiechu, trochę wzruszeń, smutku też niemało. Prawdziwy teatr, któremu aktor oddaje całe swoje życie. Nawet gdy gra tylko epizody. Dobrze pamiętam przedstawienie "Zbrodni i kary" ze wspaniałymi rolami Gwiazdowskiego, Fettinga, ale do końca życia będę miał przed oczami niewielką rolę Józia Skwierczyńskiego, aktora, który w czasie wojny został poważnie ranny pod Monte Cassino. Kulał do końca życia. W "Zbrodni i karze" było to nawet na miejscu, fizyczna ułomność pomogła mu zbudować rolę. Ale w innych spektaklach, gdzie kuleć nie mógł, grał, że... nie kuleje. Grał genialnie!

Jednym ze sztandarowych przedstawień Teatru Wybrzeże był w 1959 roku "Kapelusz pełen deszczu" w reżyserii Andrzeja Wajdy. Z Cybulskim i Dubrawską w rolach głównych.
Byłem na premierze. Bandę handlarzy narkotykami grali Leon Załuga, Zdzisio Maklakiewicz i Zygmunt Tadeusiak. Tadeusiak wkrótce odszedł z teatru, zastąpił go Władysław Kowalski, który opowiadał potem, jak to właśnie w tym spektaklu pierwszy raz zobaczył Cybulskiego... partnerując mu na scenie! Kowalski grał jednego z bandziorów, którzy nachodzą bohatera granego przez Zbyszka. Zbyszek w próbach nie uczestniczył, był za granicą. Jechał na to przedstawienie mocno spóźniony. Wbiegł na scenę prosto z ulicy. W dżinsach. Nikt mu pewnie nie powiedział, że będzie z nim grał jakiś nowy, więc jak Kowalskiego zobaczył, zbaraniał, a potem się roześmiał.

Taki był już w szkole?
Solidnie studiowaliśmy aktorskie rzemiosło. Nasz pedagog Jerzy Kaliszewski powiedział: - Jeżeli już niczego się tutaj nie nauczyliście, to pamiętajcie choć o jednym - Gdy stoicie na scenie tyłem do widowni, mówcie tekst dwa razy głośniej.

Z krakowskiej szkoły była w Wybrzeżu też Zofia Czerwińska.
Bohaterka wielu anegdot. Choćby tej, jak to w sopockiej łaźni spotkały się Zosia oraz pewna dziennikarka, która nie ceniła Zosi. Dziennikarka pyta: - A w czym pani teraz gra? - W "Kordianie" - Zosia na to. - Pani?! A co pani tam gra? - zadziwiła się żurnalistka. - Papugę! - cedzi Zosia. - Aaaa! Papugę! - odetchnęła dziennikarka. - No chyba że tak...

Jest Pan jednym z niewielu aktorów, którzy mówią nie o sobie, a o innych.
Na początku mojej drogi w Kielcach grałem dużo dobrych ról, mój Fantazy był niezły, grałem też Cyda, niech mi Bóg wybaczy. (śmiech). Teatr Wybrzeże nie był dla mnie tak łaskawy. Dostawałem głównie role drugoplanowe, epizody, ale za to w niezliczonej ilości sztuk! Mimo wszystko nie uważam swojego aktorskiego życia za stracone.

Spektakl tworzą nie tylko gwiazdy...
Nawet najmniejsza rola to jest część historii teatru i kawałek mojego życia. Choćby postać Ignacego Zarębskiego, którego grałem w spektaklu "Westerplatte" z 1965 roku. Nigdy nie zapomnę, jak grający Sucharskiego Tadeusz Gwiazdowski czytał na zakończenie przedstawienia listę poległych. Apel pamięci. Cisza była taka... I wtedy autorka sztuki Janina Skowrońska-Feldmanowa wbiegła na scenę i zawołała: - Proszę państwa, na widowni są bohaterowie! Westerplatczycy! Zaprosiła ich na scenę. Podeszli do nas bardzo onieśmieleni. Przywitali się. Byli tacy zwyczajni, jak my.

Wiele razy grał Pan księży.
Na przykład w sztuce "Duże jasne". Z kolei w spektaklu "Zabawa jak nigdy" byłem Marynarzem. Pojechaliśmy z tym do Brna. Elementem scenografii była beczka, z prawdziwym piwem! To piwo lało się podczas spektaklu strumieniami, to piwo grało. Tuż przed pierwszym spektaklem beczka się zablokowała, piana szła przez drewniane sztachetki, a piwo nie chciało płynąć. Ciśnienie wewnątrz tak się podniosło, że beczka wybuchła! Prosto w moją twarz. Drzazgi zaprószyły oko, czoło rozcięte. A tu zaraz spektakl! Między jednym a drugim wejściem na scenę zawieźli mnie do szpitala na opatrunek. Nie zawaliłem przedstawienia. Dziś to nawet zabawne.

Po latach zabawne wydają się być nawet aktorskie pogrzeby. Do historii przeszedł pogrzeb Leona Załugi, aktora, ale też wojennego frontowca, co latał na kukuruźnikach. Gdy trumnę z jego ciałem wynosili z domu, trzeba było okno wywalić, bo się nie mieściła. Jak go wsadzili do grobu i zaczęli murować, to przez przypadek zamurowali jednego murarza...
Na pogrzeb słynnego aktora Gwido Trzywdara Rakowskiego przyszło z półlitrówką dwóch pijaczków. - Mruniu, spełniamy twoje ostatnie życzenie - rzekli i polali wódką trumnę. Konsternacja wśród żałobników była spora. Pamiętam też tekst, który mówił na pogrzebach artystów pewien dyrektor operowy, straszny pozer: "Byłeś dobrym Polakiem, dla ciebie zawsze ważne było to, co pisał Gałczyński: "biała jak śnieżna lawina, czerwona jak puchar wina, biało-czerwona"... Psuł tym każdy pogrzeb. Od razu przypomina mi się piosenka, którą w kulisach śpiewał Stanisław Michalski: Kto aktorów nie szanuje, rym cym cym, niech mnie w d... pocałuje, rym cym cym.

Pamięta Pan swoje ostatnie przedstawienie?
Już gdy grałem w "Niebezpiecznych związkach" w latach 90. myślałem, że to koniec, że więcej nie obsadzą. Ale jeszcze był "Hanemann". A potem Ławnik w "Sprawie miasta Ellmit", 2003 rok. Byłem już dawno na emeryturze, ale zawsze wiedziałem, że aktorzy grają do końca. Może i dziś mógłbym wyjść na scenę?

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki