Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Juskowiak: O futbolu może ze mną porozmawiać kibic w pociągu albo sprzątaczka

Paweł Stankiewicz
Andrzej Juskowiak
Andrzej Juskowiak Tomasz Bołt/Polskapresse
Andrzej Juskowiak był przed laty bardzo dobrym piłkarzem. Dziś swoim doświadczeniem dzieli się podczas pracy w Gdańsku.

Andrzej Juskowiak grał między innymi w takich klubach jak Lech Poznań, Sporting Lizbona, Olympiakos Pireus, Borussia Moenchengladbach czy VfL Wolfsburg. Z olimpijską reprezentacją Polski sięgnął po srebrny medal na igrzyskach w Barcelonie w 1992 roku. Ba, został królem strzelców tego turnieju. Grał w pierwszej reprezentacji Polski.

- Oczywiście, że czuję się piłkarzem spełnionym - mówi Juskowiak w rozmowie z "Dziennikiem Bałtyckim". - Byłem w różnych ligach i wszędzie grałem. Jak padają pytania o największy sukces, to wszyscy zawsze mówią, że pewnie srebro na igrzyskach. A ja uważam, że moim największym sukcesem było właśnie to, że grałem, strzelałem gole, choć zmieniałem kraje. Były różne warunki, wymagania, styl gry, a ja dawałem sobie radę. Zawsze szybko się aklimatyzowałem. Może dlatego jest mi łatwiej być dyrektorem sportowym, bo mam doświadczenia z różnych krajów. Jestem człowiekiem otwartym. Wyrozumiałym też, ale ze swoim zdaniem - dodaje

Grał bez dużej presji

W przypadku Juskowiaka bardzo udany turniej olimpijski nie był przepustką do wyjazdu zagranicznego. Już wcześniej strzelał gole i kontrakt ze Sportingiem Lizbona podpisał jeszcze przed igrzyskami.

- Po igrzyskach miałem ciekawe propozycje. Gdybym nie miał kontraktu ze Sportingiem, to po 3-4 bramkach w Barcelonie i szansie na króla strzelców, kto wie czy by się nie pojawił stres i miałbym problem z kolejnymi trafieniami. A tak wiedziałem co mnie czeka po igrzyskach i mogłem skupić się na reprezentacji - wspomina dzisiaj popularny Jusko.

Najbardziej konkretną ofertę po turnieju olimpijskim dostał z Włoch.

- Wtedy bardzo chciała mnie Fiorentina - mówi Juskowiak. - Nie miałem w kontrakcie kwoty odstępnego, a prezydent Sportingu nie chciał mnie sprzedawać. Miałby duże kłopoty, żeby wytłumaczyć dlaczego sprzedał, młodego chłopaka, króla strzelców z igrzysk, który w klubie nie zagrał jeszcze ani jednego meczu.

Do pełni szczęścia Andrzejowi Juskowiakowi zabrakło gry z pierwszą reprezentacją na mistrzostwach świata albo Europy.

- To prawda. Najbliżej byłem podczas awansu na mistrzostwa świata w Korei Południowej i Japonii w 2002 roku. Byłem dwa razy kapitanem reprezentacji podczas udanych eliminacji. W 2001 roku miałem przykrą i nie do końca dobrze zdiagnozowaną kontuzję w Wolfsburgu. Wykluczyła mnie na kilka miesięcy. Odnawiała się, było dobrze i znowu wracała. Nie mogłem złapać rytmu. Straciłem cały sezon. W efekcie nie dostałem powołania na mistrzostwa świata. Pewnie gdybym grał cały sezon to by mnie to bardziej bolało.

W pierwszej reprezentacji jednym z najbardziej pamiętnych meczów był ten zremisowany z Francją 1:1 na Parc des Princes. Andrzej Juskowiak strzelił wówczas gola w pierwszej połowie.

Natchniony Woźniak

- Trochę szczęścia wtedy mieliśmy. Francja miała wybitnych piłkarzy. A my mieliśmy natchnionego bramkarza Andrzeja Woźniaka, który wszystko bronił. Jednak zawsze będę mu wypominał, że bronił strzały z kilku metrów, nie dał się pokonać z rzutu karnego, a w końcówce trochę przysnął przy bramce Youriego Djorkaeffa z rzutu wolnego. To jednak wielka zasługa Andrzeja, że ugraliśmy remis w Paryżu - przyznaje Juskowiak.

Najbardziej pamiętny mecz? Juskowiak długo się nie zastanawia.

- Mało ludzi pamięta mecz z Danią w Zabrzu, kiedy graliśmy eliminacje do igrzysk olimpijskich - wspomina 44-latek. - W Aalborgu przegraliśmy 0:5, a w rewanżu po pierwszej połowie było 1:0 dla Duńczyków. W przerwie wiedzieliśmy, że remis może dać nam awans na igrzyska spośród przegranych, bo mieliśmy korzystny współczynnik dzięki zwycięstwom w fazie grupowej. Bodajże w 72 minucie strzeliłem bramkę wyrównującą. Dziś pamięta się tylko igrzyska, ale trzeba było się na nie zakwalifikować. A ten gol otworzył nam drzwi do samolotu.

Kariera i mecze reprezentacyjne to nie były same sukcesy. Kompromitacją zakończyło się spotkanie w eliminacjach Euro 96 w Bratysławie ze Słowacją przegrane przez biało-czerwonych 1:4. Wówczas czerwone kartki obejrzeli Roman Kosecki i Piotr Świerczewski.

- Różne były spotkania. Najlepiej pamiętam te dobre - przyznaje z uśmiechem. - Wolę pamiętać zwycięstwo w Zabrzu 5:0 nad Słowakami i moje bramki. W Bratysławie prowadziliśmy 1:0 po moim golu. Później gdzieś straciliśmy koncentrację. Może byliśmy za pewni siebie. Mieliśmy bardzo dobrych piłkarzy, a siłą była zespołowość. Zachowanie Romka Koseckiego miało w sobie dużo frustracji, bo uciekał nam awans. I to w meczu, w którym powinniśmy sobie poradzić.

Zanim jednak były igrzyska olimpijskie Juskowiak walczył z Lechem w Pucharze Europy Mistrzów Klubowych, czyli poprzedniku Ligi Mistrzów. Wtedy grano systemem pucharowym. To był 1990 rok, a Kolejorz dotarł do 1/8 finału, gdzie trafił na milionerów z Olympique Marsylia. Lech wygrał 3:2, ale we Francji poległ aż 1:6.

- Dziwnie się czuliśmy podczas tamtego meczu, byliśmy śnięci - wspomina tamte wydarzenia Jusko. - A byliśmy wtedy w bardzo dobrej dyspozycji, dobrze prezentowaliśmy się motorycznie, w lidze łatwo wygrywaliśmy. A w Marsylii bodajże Darek Skrzypczak był tak osłabiony, że zasypiał przed meczem. Nie robiliśmy badań po meczu, choć była taka propozycja ze strony delegata UEFA. Mieliśmy jednak czarter, który zabierał nas zaraz po spotkaniu. Późniejsze zarzuty jakie miał Olympique, że takimi sposobami próbował ułatwić sobie zwycięstwa były uzasadnione.

Podczas kariery w reprezentacji olimpijskiej i seniorskiej często współpracował z Januszem Wójcikiem.

- Jeśli chodzi o igrzyska czy eliminacje do nich potrafił zbudować zespół, przekazać ważne informacje, ale przede wszystkim zmotywować piłkarzy. Lutowe dwutygodniowe zgrupowanie w Malezji dla potencjalnych kadrowiczów olimpijskich to była nagroda. Warunki pobytowe i finansowe na tamten okres były doskonałe. To była zasługa m.in. trenera Wójcika. Fundacja olimpijska umożliwiała nam doskonałe funkcjonowanie pod względem organizacyjnym. Generacja utalentowanych piłkarzy była ważna, ale motywację trzeba znaleźć w każdym klubie. Ronaldo czy Messi muszą się zmotywować, żeby co tydzień wyjść na boisko i strzelić bramkę. To nie jest wcale takie łatwe. Co mają najlepsi? Są głodni sukcesu - mówi Juskowiak.

Szczęśliwa trzynastka

Wiceprezes Lechii nie uważa, że 13 jest dla niego pechowa.

- Rozumiem pytanie, bo zatrzymałem się na 13 golach w reprezentacji. Moja żona urodziła się jednak 13 grudnia, więc to szczęśliwa data. A goli na pewno mogłem strzelić więcej - przyznaje Juskowiak. - Miałem chociażby karnego w Kijowie z Ukrainą, którego nie wykorzystałem. Jednak grałem głównie w meczach eliminacyjnych, bo w tamtych czasach trudno było przyjeżdżać na towarzyskie. Teraz jest inaczej, a w grach towarzyskich łatwiej o bramki. Zawodnik był często w takiej sytuacji, że musiał wybierać, a klub nie chciał puszczać na kadrę. W Sportingu było pięciu obcokrajowców, a mogło grać w lidze trzech czy czterech, więc piłkarz nie miał łatwego życia, jeśli chodzi o dokonywanie wyborów.

A który okres ze swojej kariery wspomina dziś najlepiej?

- Wszystkie. Początki w Lechu były trudne, a przeskok z Gostynia do Poznania był bardzo duży. Mając 17 lat przyjechałem do Poznania, mieszkałem w hotelu kolejowyym i to rzeczywiście dużo mi dało. Mieszkali tam ludzie, którzy pracowali na kolei, ale też sportowcy z innych dyscyplin, którzy przyjechali zrobić karierę. To była dobra szkoła życia. Sukcesy w Lechu, jak mistrzostwo Polski i tytuł króla strzelców, były najciekawsze jeśli chodzi o trofea. W każdym kraju jednak czegoś się nauczyłem. Czuło się, że to wielki klub z wymaganiami i idącym za nimi stresem. Wracając do Niemiec i Grecji ludzie mnie rozpoznawali, a to świadczy o dużym zainteresowaniu futbolem. W Portugalii wychodzą trzy duże dzienniki. Graliśmy w sobotę, a w poniedziałek szedłem kupić gazetę, a tam niewiele było o meczu, bo wszystko zostało opisane już w wydaniu niedzielnym - wspomina.

Dziś chętnie odwiedza kraje, w których grał w piłkę. Zwłaszcza Portugalię.

Zakochany w Portugalii

- Bardzo często jestem w Portugalii i lubię tam spędzać wakacje. Mam tam też biznes. To bardzo ciekawy kraj. Portugalia zachowała swój klimat. Zwłaszcza Lizbona i okolice. Są bardzo nowoczesne budowle, ale Portugalczycy potafią szanować te stare, z duszą. Człowiek tam odpoczywa, ma chęć usiąść, porozmawiać. Portugalczykom chyba internet w najmniejszym stopniu zawrócił w głowie, oni cenią sobie bardzo długie rozmowy, wyjścia do restauracji. To się musi podobać, a do tego mają wspaniały klimat. Od rana wszystko mija powoli, słychać szum morza, a drugie espresso budzi do życia - z uśmiechem mówi Juskowiak. - Śmieję się, że w Portugalii kryzys i przewrót będzie dopiero wtedy, jak filiżanka espresso podrożeje dwukrotnie.

Jeśli chodzi o kuchnię, to też w samych superlatywach mówi o portugalskiej.

- Owoce morze są tam doskonałe. W Niemczech też można bardzo dobrze zjeść. W Niemczech mało jest restauracji, w których można być niezadowolonym. Najmniej smakowało mi jedzenie w Stanach Zjednoczonych. Dopiero jak poznaliśmy Polaków, którzy nam powiedzieli, gdzie gotują na podstawie polskich przepisów, to zrobiło się lepiej - zdradza.

W Polsce Andrzej Juskowiak jest człowiekiem lubianym. Choć grał w Lechu Poznań, to jest mile widziany w Gdańsku, Krakowie czy w Warszawie.

- Nie mam z tym problemu. Może dlatego, że jestem otwartym człowiekiem i jestem w stanie z każdym porozmawiać. Jak o futbolu chce ze mną pogadać kibic w pociągu, sprzątaczka czy prezes klubu, to bardzo proszę.

Juskowiak nie ukrywa, że łatwiej było grać w piłkę, niż zająć się trenowaniem zawodników albo zasiadać w zarządzie klubu.

- Będąc trenerem napastników w Lechu, czy asystentem Marcina Dorny przez ostatni rok w kadrze U-21, dopiero doceniłem to, co było wcześniej. Piłkarz przychodzi na trening z kosmetyczką w ręku, idzie do szatni i ma wszystko zorganizowane. On ma być tylko dobrze przygotowany, ale inni bardzo dużo czasu poświęcają, żeby przygotować jemu zaplecze. Trenerzy są dwie godziny wcześniej, żeby przygotować trening. Plan jest wcześniej, ale trzeba go modyfikować. Jeśli chodzi o moje obecne zajęcie, to jest to jeszcze bardziej szeroka sprawa i przede wszystkim odpowiedzialność. Od dyrektora sportowego wymaga się planowania na przyszłość, oceniania przydatności zawodników będąc w kontakcie z właścicielami, którzy muszą przygotować środki na transfery czy podwyżki kontraktów. Ode mnie wymaga się, żeby ten zespół gwarantował progres w kolejnych latach. Taki jest cel, zespół musi grać lepiej i skuteczniej, a to przełoży się na wyniki. Nikt jednak nie mówi o konkretnych miejscach w tabeli. Staram się w tygodniu oglądać treningi, żeby mieć lepszy i dokładniejszy obraz, żeby się nie pomylić w tym, co robię. Nie wszyscy grają regularnie i niektórych piłkarzy można obejrzeć głównie podczas treningów - mówi.

Bogata kariera piłkarska pomaga mu jednak w obecnej pracy w Lechii Gdańsk.

- Z całą pewnością. Rozmawiam po angielsku, niemiecku i portugalsku. Nie potrzebuję pośredników, żeby dotrzeć do interesującego mnie piłkarza. To dzięki kontaktom, które zbudowałem przez wiele lat. W tych klubach i krajach, w których grałem, ludzie wiedzą jakim jestem człowiekiem. Ważna jest dla mnie prawdomówność. Jak coś powiem to w zgodzie z tym, co będzie później. Nie opowiadam bajek. A moje kontakty potwierdzają, że ludzie mają do mnie zaufanie. Jeszcze nie będąc w Gdańsku uczestniczyłem w organizowaniu turnieju. Kluby przyjeżdżały, bo słyszano, że jak ja to zorganizuję, to nie będą musieli się niczym denerwować. To moja dewiza - kończy Andrzej Juskowiak.

Sylwetka

Urodził się 3 listopada 1970 roku w Gostyniu. Kariera seniorska: Kania Gostyń (1987), Lech Poznań (1987-1992) - 95 meczów i 43 gole, Sporting Lizbona (1992-95) - 74 mecze i 25 goli, Olympiakos Pireus (1995-96) - 25 meczów i 12 goli, Borussia Moenchengladbach (1996-98) - 52 mecze i 12 goli, VfL Wolfsburg (1998-2002) - 108 meczów i 39 goli, Energie Cottbus (2002-03) - 24 mecze i 5 goli, New York/New Jersey Metrostars (2003) - 5 meczów i 1 gol, FC Erzgebirge Aue (2004-07) - 110 meczów i 33 gole. W reprezentacji Polski 39 meczów i 13 goli. Największe sukcesy: wicemistrzostwo olimpijskie w Barcelonie w 1992 roku i tytuł króla strzelców tego turnieju, z Lechem Poznań dwukrotnie zdobył mistrzostwo Polski i Superpuchar Polski i raz był królem strzelców polskiej ekstraklasy. Ze Sportingiem Lizbona sięgnął po Puchar Portugalii.

Kolega z boiska o Jusko

Radosław Michalski, prezes Pomorskiego Związku Piłki nożnej, grał z Juskowiakiem w reprezentacji Polski

- Andrzej to bardzo koleżeński, przyjazny i kulturalny człowiek. Zawsze z klasą. W przeszłości bardzo dobry piłkarz, ale tego chyba podkreślać nie trzeba. Dobrze, że jest w Lechii. Jak w futbolu nie ma ludzi związanych z piłką nożną, to nie jest dobrze. Andrzej na razie jest w klubie od miesiąca. Nie każdy piłkarz jest dobrym trenerem, nie każdy musi być też dobrym dyrektorem. Dajmy mu popracować, a na jego ocenę przyjdzie czas za 2-3 lata.

Szukasz więcej sportowych emocji?


POLUB NAS NA FACEBOOKU!">POLUB NAS NA FACEBOOKU!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki