Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Juskowiak, były wiceprezes Lechii Gdańsk: Nie stałem za Machado [ROZMOWA]

Paweł Stankiewicz
Fot. Karolina Misztal / Polskapresse
Andrzej Juskowiak, odwołany wiceprezes Lechii do spraw sportowych, opowiada o kulisach swojej pracy na tym stanowisku w gdańskim klubie.

Został Pan odwołany z funkcji wiceprezesa do spraw sportowych oraz dyrektora sportowego w Lechii?
Do środy jeszcze pracuję (rozmawialiśmy we wtorek - przyp. red.). Muszą być dwa podpisy, żeby skutecznie rozwiązać umowę, a we wtorek nie było tylu członków zarządu. Rozwiązanie jest proste i zmieściło się na jednej kartce papieru. Odszkodowanie nie jest nadzwyczajne, raczej przewidziane ustawowo. Za mojej kadencji funkcje wiceprezesa do spraw sportowych i dyrektora sportowego były łączone.

Pozostaje Pan za to prezesem Akademii Piłkarskiej Lechii Gdańsk?
Akademia leży mi bardzo na sercu i kiedy padła propozycja, żebym został jej prezesem to chętnie na to przystałem. Szkolenie wychowanków to powinność każdego klubu i chciałbym, żeby to było robione dobrze. Tak żeby zawodnicy dostający się do kadry pierwszego zespołu byli tak przygotowani, żeby trener miał ból głowy czy nie warto wstawić tego zawodnika do składu. Zadanie to bardzo trudne, wymagające wielu lat pracy. Jak pokazały poprzednie lata Lechia bardzo dobrze sobie z tym radziła. Na koniec poprzedniego sezonu w kadrze było bodajże siedmiu wychowanków. Tylko Jagiellonia miała o jednego więcej, ale ten klub nie ma dużej konkurencji w obrębie kilkudziesięciu kilometrów.

W obecnej kadrze trudno znaleźć wychowanków Lechii?
Nad tym ubolewam. Taka jest nowa wizja prowadzenia klubu. Nie zgadzałem się na tak radykalne cięcia, zwłaszcza na młodych Polakach. Paweł Dawidowicz też by nie był takim piłkarzem jak jest teraz, gdyby nie dostawał szansy gry. Dla młodych graczy trzeba mieć czas i cierpliwość.

Uprzedził Pan właściciela mówiąc, że Lechia już teraz ma awansować do europejskich pucharów?
To jakieś nieporozumienie. Zimą była zapowiedź Franza Josefa Wernze o pucharach, a przecież mamy już kolejny sezon. Prawda jest taka, że im wcześniej tym lepiej. Cele trzeba stawiać sobie realne. Ktoś chyba nie czytał wypowiedzi samych zawodników, że w tym składzie czują się mocni, a ich deklaracje były bardziej optymistyczne niż moje.

A to nie Pan reklamował Joaquima Machado, że na tego trenera może Lechii nie być później stać?
To potwierdzam. Machado to jednak nie był mój autorski pomysł jak to zostało przedstawione. Nie do mnie należała ostateczna decyzja o zatrudnieniu Portugalczyka. Nas nie stać na to, żeby brać trenera, który już osiąga sukcesy. Finanse na to nie pozwalają. Ważne żeby pozyskać trenera, który gdzieś funkcjonował i nie był zwalniany co 3-4 miesiące. Pamięta się teraz to, że Machado nie poradził sobie w Polsce z różnych względów. Może nie miał też całkowitego wsparcia w klubie, co jest dziwne. Przypominam, że podczas prezentacji Moniza to ja powiedziałem, że to trener klubowy z najlepszym CV jaki kiedykolwiek był w Polsce. Nie wszyscy to pamiętają. To się potwierdziło, choć za Moniza mieliśmy sporo szczęścia.

To dlaczego ma Pan konflikt z Ricardo Monizem?
To jest absolutna bzdura. Kiedy zadzwonił do mnie z decyzją, że rezygnuje z pracy w Lechii namawiałem go do zmiany zdania i prosiłem, żeby się zastanowił. Tchnął wiarę w zawodników, kibiców. Chciałem żeby pracował dalej. Teraz wiemy, że był zdecydowany na 2 Bundesligę. To większe zarobki i możliwości pokazania się, choć pracował krótko. Z Monizem bardzo dobrze mi się współpracowało. Miał moje wsparcie. Nie wiem kto rozsiewa takie plotki, bo nie było sytuacji, żebym się z nim kłócił.

Potrafił Pan jednak wyrzucić z szatni Jana de Zeeuwa?
Reagowałem na sytuacje, które mi się nie podobały. Nawet jeśli jest to przyjaciel trenera Moniza, to nie może codziennie siedzieć w szatni u trenerów w profesjonalnym klubie. Następnego dnia z Janem de Zeeuwem wszystko sobie wyjaśniliśmy.

Wracając do Machado. Kto nalegał na jego zatrudnienie?
Informację o tym, że jest taki trener dostałem od Adama Mandziary. To że jest dobrym trenerem mówił też Thomas von Heesen. Ja również biorę odpowiedzialność. Nie jest jednak tak, że ja go wymyśliłem i wyszukałem. Wiele osób się do tego przyłożyło.

Ilu zawodników z tych sprowadzonych nie chciał Pan w Lechii, a musiał zaakceptować?
Na zewnątrz to i tak ja biorę odpowiedzialność. Nawet jeśli się z czymś nie zgadzałem, to mogłem zrezygnować. Prawda jest taka, że właściciele klubu mają swoją politykę personalną. Z wieloma transferami się nie zgadzałem i byłem w stanie udowodnić dlaczego zawodnik do nas się nie nadaje. Większość moich opinii się sprawdziła. W klubie dochodziło czasami do burzliwych dyskusji na tematy personalne. Jest za dużo nowych piłkarzy. Niewielu trenerów by sobie poradziło w tak krótkim okresie z tyloma zmianami w zespole.

Czyli decydował Mandziara?
Adam jest przedstawicielem akcjonariusza większościowego, który ustala warunki w klubie. Wiele rzeczy proponuje, ale też narzuca.

Dlaczego wcześniej nie zwolniliście Machado?
Bo nie było na to zgody akcjonariusza większościowego. Rene van Eck był kandydatem numer jeden, rozmawialiśmy z nim. Jest trenerem, który ma w CV pracę z młodzieżą na niezłym poziomie. Jako trener seniorów także. To osoba pokroju Moniza, który docierał się i dobrze pracował z młodymi zawodnikami. Jest bardzo wymagający, ale miał dobre podejście do zawodników. To typ trenera, który w Polsce mógłby dać sobie radę. Mógłby, bo liga polska nie jest dla wszystkich słaba. U nas w kraju nie gra się łatwo, jest bardzo mało miejsca na boisku, dużo się biega i walczy, przeważa gra fizyczna. Niektórzy mają z tym spore problemy.

Kto ostatecznie zwolnił Machado?
Ja już wtedy byłem pomijany przy takich rozmowach. Dowiedziałem się tylko o decyzji. Chyba równocześnie został wysłany wniosek o zwołanie rady nadzorczej i odwołanie mnie. Mam raczej pewność, że zwolnienia Machado nie dokonał nikt z zarządu. Ostateczne zdanie, jak przy większości decyzji personalnych w klubie, ma Adam Mandziara.
Propozycja zatrudnienia Hajty przelała czarę goryczy. To nabrzmiewało. Zabrakło komunikacji w trudnych momentach w spółce, jak nie mieliśmy trenera. Jeśli dowiadywaliśmy się z twittera co się dzieje w klubie, to trzeba było reagować.

I po raz pierwszy publicznie postawiliście się właścicielowi jako zarząd?
Komunikat był źle odebrany. Darek Krawczyk sformułował go dobrze, że forsowanie Hajty może spowodować kryzys. Odebrane to zostało jako weto i koniec rozmów. Nie miało mieć to aż takiego wydźwięku. Trochę mi żal samego Tomka Hajty, że w takim świetle został przedstawiony. Informacje, że leci na rozmowy, że jest blisko Lechii, niepotrzebnie ujrzały światło dzienne.

Były naciski na trenerów kto ma grać?

Ja nigdy nie rozmawiałem na temat pierwszej "11". Starałem się czasami dyskutować nad formą zawodników, ale taka była moja rola. Z mojej strony trenerzy mieli wsparcie. A czy było to z innej strony? To już pytanie do trenerów. Dobrym przykładem jest Tomek Unton, którego ja wprowadziłem do sztabu szkoleniowego Moniza. Cieszę się, że dopiąłem dla niego licencję do końca roku i mam nadzieję, że wykorzysta szansę. Jest stanowczy, wymagający, przygotowany. Jak byłem na jednym z jego pierwszych treningów, to do wszystkich zawodników mówili po polsku. I jak się okazało rozumieli bez tłumacza. A jak ktoś sobie nie radził, to pytał kolegę.

Piłkarze uczyli się polskiego?
Zakres 40-50 piłkarskich zwrotów to miminum, które trzeba opanować. Nie przez rok, ale przez kilka tygodni. Nikt nie wymaga, żeby płynnie mówili po polsku. Jeden z piłkarzy ambitnie uczy się języka, ale on ma dziewczynę Polkę, którą poznał na koncercie Justina Timberlake'a.

Czuje się Pan oszukany?
Na pewno początki były takie jak sobie wyobrażałem. Były dyskusje na temat zawodników. Dobrze to było przygotowane przez kontakty menedżerskie ludzi związanych z właścicielami. Mieliśmy sporo informacji o zawodnikach, którzy mogą zmienić klub i przyjść do Polski. To duży plus. Ważne, żeby to odpowiednio wykorzystać i nie zachwiać proporcji. A tak się stało latem, kiedy nastąpiło tyle zmian w kadrze. 20 zawodników przyszło, ale trzeba było wykonać dużo pracy, żeby zagospodarować tych odchodzących. Nieskromnie powiem, że m.in dzięki moim negocjacjom klub zaoszczędził kilkaset tysięcy złotych na rozwiązaniu kontraktów zawodników, którzy mieli ważne umowy, a nie planowaliśmy z nimi dalszej współpracy. Mieliśmy zespół wzmacniać zawodnikami przygotowanymi do gry w europejskich pucharach. Trzeba było budować zespół już teraz, żeby za rok mógł grać na wysokim poziomie. Tymczasem to nie do końca było kryterium przydatności. Problemem naszego rynku transferowego jest to, że bardzo wcześnie zaczyna się sezon. Wszyscy wymagali, żeby kadra była kompletna na pierwszy trening. To prawie nie do zrealizowania. Najciekawszych zawodników można sprowadzić pod koniec okna transferowego, kiedy kluby mają dopięte swoje kadry. Przykładem jest trafiony ruch ze sprowadzeniem Colaka.

Widział Pan co się dzieje w Lechii. Dlaczego sam Pan nie zrezygnował?
Zawsze walczyłem do końca i nigdy się nie poddawałem. Na pewno popełniłem błędy, ale nie miałem zamiaru wziąć pełnej odpowiedzialności za to, co się wydarzyło w okienku transferowym. Poza tym nie chciałem zostawić członków zarządu w trudnym momencie. Miałem wcześniej propozycję od przedstawiciela akcjonariusza większościowego, żebym zrezygnował i to za znacznie większe pieniądze niż dostanę teraz, ale z niej nie skorzystałem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki