Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Duda, kandydat PiS na prezydenta i zapomniana już sprawa ułaskawienia Adama S.

Tomasz Słomczyński
Bartek Syta / Polskapresse
"Główny prawnik Lecha Kaczyńskiego" - tak mówiło się o Andrzeju Dudzie, obecnym kandydacie PiS na prezydenta. Warto byłoby, żeby polityk wyjaśnił, jak doszło do tego ułaskawienia

W marcu 2011 roku na łamach "Dziennika Bałtyckiego" ukazała się informacja, która poruszyła polską sceną polityczną: prezydent Lech Kaczyński 9 czerwca 2009 roku ułaskawił Adama S., przedsiębiorcę z Kwidzyna. Trzy tygodnie wcześniej mężczyzna ten założył spółkę z Marcinem Dubienieckim, mężem Marty Kaczyńskiej.

Przed ponad trzema laty w tej sprawie wypowiadali się czołowi politycy wszystkich partii. Zdawali się mówić jednym głosem: sprawę trzeba wyjaśnić. Niestety, kiedy kilka miesięcy później zakończyło się prokuratorskie śledztwo, a akta sprawy mogły już być udostępnione dziennikarzom, cała historia nie budziła już większego zainteresowania ogólnopolskich mediów i polityków z pierwszych stron gazet. A to wtedy właśnie - w kontekście tajemniczego ułaskawienia i zaginięcia dokumentów z nim związanych - pojawiło się nazwisko obecnego kandydata PiS na prezydenta, Andrzeja Dudy.

Ułaskawienie specjalne

Przypomnijmy więc, co wiosną 2011 roku tak bardzo bulwersowało opinię publiczną. W niespotykanie szybkim tempie, za pomocą stosowanego rzadko "prezydenckiego" trybu, przy sprzeciwie prokuratora generalnego, ułaskawiony został przedsiębiorca z Kwidzyna, Adam S., który trzy tygodnie przed uzyskaniem aktu łaski założył spółkę z Marcinem Dubienieckim.

Adam S. został wcześniej skazany za oszustwa - wyłudził z PFRON ponad 120 tys. zł, a Skarb Państwa naraził na stratę co najmniej 30 tys. zł. Przed sądem Adam S. przyznał się do zarzucanych mu czynów i zaproponował dla siebie wymiar kary. Sąd ogłosił wyrok - rok i 10 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata.

W 2009 roku w Kancelarii Prezydenta zapadła decyzja - okres zawieszenia kary Adama S. został skrócony do jednego roku, a jego skazanie zostało zatarte. Zdecydowana większość polityków i komentatorów - zarówno o poglądach zbliżonych do PiS, jak i PO, była zgodna co do jednego - cała sprawa obciąża nie tyle tragicznie zmarłego Lecha Kaczyńskiego, co jego urzędników. Oczywistym jest, że prezydent nie jest w stanie czytać akt sądowych i prokuratorskich we wszystkich sprawach, które są mu "podsuwane". W tej sytuacji kluczowe było pytanie o okoliczności i "wykonawców" procedury ułaskawieniowej Adama S.
Audyt, prokurator, Duda

Po ujawnieniu przez "Dziennik Bałtycki" powyższych faktów rozpętała się burza. Kancelaria Prezydenta RP oświadczyła, że wszystkie dokumenty związane z tym ułaskawieniem zostały zabezpieczone i zleciła specjalny audyt, który miał przybliżyć okoliczności samego ułaskawienia. Na wykonawcę audytu wybrano emerytowanego sędziego Sądu Najwyższego, nie podając jednak do wiadomości jego nazwiska.

Audyt zakończył się po kilku tygodniach - w lipcu 2011 roku. Kancelaria zwołała konferencję prasową. Prezydenccy urzędnicy kancelarii Bronisława Komorowskiego powiedzieli, że... nic nie powiedzą. Dlatego, że w wyniku kontroli powstało podejrzenie popełnienia przestępstwa polegającego na zniszczeniu albo utracie trzech dokumentów oraz pisemnej rekomendacji pracownika kancelarii. Wszystkie te pisma miały zawierać argumenty przemawiające za ułaskawieniem Adama S. Zamiast nich znaleziono tylko ich "projekty", nazywane odtąd "notatkami" i "końcową opinią" - zachowane na twardych dyskach urzędniczych komputerów. Kancelaria zawiadomiła prokuraturę, a ta rozpoczęła dochodzenie.

- Ostatnią osobą, która miała je w ręku, był Andrzej Duda - stwierdził na tamtej konferencji Krzysztof Łaszkiewicz, sekretarz stanu w kancelarii Bronisława Komorowskiego.

Mijały kolejne miesiące. W grudniu 2011 roku śledztwo zostało zakończone umorzeniem. Nikomu nie przedstawiono zarzutów, choć bezspornym był fakt, że dokumenty zaginęły. Śledczy nie znaleźli jednak dowodów na umyślne ich zniszczenie lub ukrycie.
Po umorzeniu akta sprawy przestały być niejawne. Wtedy okazało się, że na możliwość popełnienia przestępstwa przez Andrzeja Dudę wskazał już sędzia audytor. Stwierdził, że - w jego ocenie "wysoce prawdopodobne" jest, że dokumenty zostały ukryte lub zniszczone przez Andrzeja Dudę, a przypuszczenie to jest "wysoce uzasadnione". Ponadto w piśmie skierowanym do Kancelarii Prezydenta RP stwierdził, że spośród kilku przebadanych postępowań ułaskawieniowych "istotne nieprawidłowości" pojawiły się tylko w przypadku sprawy Adama S.

Litość urzędnika

W prokuratorskich aktach znajdują się przygotowane przez urzędników notatki oraz końcowa opinia (które - przypomnijmy, zachowały się jako "projekty"). Należy sądzić, że śp. Lech Kaczyński dysponował tymi dokumentami, składając podpis na ułaskawieniu wspólnika swojego zięcia.

Wynika z nich jednoznacznie, że pracownicy kancelarii doradzali prezydentowi, żeby ułaskawił skazanego przedsiębiorcę z Kwidzyna. Argumentowali to m.in. tym, że gdy się tak nie stanie, ok. 100 osób straci pracę. Argumentację tę podważył potem (zatrudniony po wybuchu afery) sędzia Sądu Najwyższego - audytor, doszukał się błędów prawnych i stwierdził na koniec, że nie było żadnych podstaw do przedstawienia prezydentowi pozytywnej rekomendacji wniosku o ułaskawienie Adama S.

Ułaskawieniowa kuchnia

Wobec tego - kto i w jakich okolicznościach przygotował pisma rekomendujące ułaskawienie kwidzyńskiego przedsiębiorcy? Z akt dochodzenia jasno wynika, kto zazwyczaj był zaangażowany w merytoryczne przygotowanie opinii ułaskawieniowych, a następnie przekazywał je prezydentowi. W 2009 roku było to czworo pracowników kancelarii: Andrzej Duda - podsekretarz stanu odpowiedzialny za obsługę prawną. Krzysztof Kondrat - dyrektor Biura Obywatelstw i Prawa Łaski. Teresa Prażanowska i Ewa Skiba - ekspertki w Biurze Obywatelstw i Prawa Łaski. To one przygotowywały projekty postanowień prezydenta, sporządzały notatki na temat skazanych.

W sprawie Adama S. pisma sporządzała Ewa Skiba: - Dostałam prośbę skazanego Adama S. od dyrektora Krzysztofa Kondrata, żeby na jej podstawie napisać notatkę - zeznała w trakcie prokuratorskiego przesłuchania. Podobnych próśb w sprawie Adama S., od dyrektora biura, miało być jeszcze kilka. Krzysztof Kondrat polecił Ewie Skibie przygotować kolejną notatkę, pismo do Prokuratury Generalnej, a w końcu projekt opinii Biura Ułaskawień oraz projekt samego postanowienia prezydenta o zastosowaniu aktu łaski.

Druga pracownica kancelarii - Teresa Prażanowska - zeznała, że sporządzano dwa rodzaje opinii: jedną przemawiającą za ułaskawieniem skazanego, drugą negatywną. Faktem jest, że w sprawie Adama S. zachowały się tylko pozytywne rekomendacje. Ponadto Teresa Prażanowska zeznała też, że nigdy nie było takiej sytuacji, w której dyrektor Krzysztof Kondrat wydawałby polecenia zajęcia się konkretną sprawą, konkretnego skazanego.

Kolejne pytanie: kto wydał polecenie Krzysztofowi Kondratowi? Odpowiedź jest następująca: Andrzej Duda. Tak wynika z zeznań dyrektora Krzysztofa Kondrata: - Pamiętam sprawę ułaskawienia Adama S. (…) Pamiętam, że minister Duda prosił o przygotowanie dokumentów w tej sprawie. (…) Pamiętam, że przekazywałem mu te dokumenty osobiście. Nie wiem, co dalej minister robił z tymi dokumentami. Minister nie kwitował odbioru dokumentów. (…) Moim zdaniem, jest wysoce prawdopodobne, że minister nie podpisał tych notatek. Dla mnie najbardziej logicznym wyjaśnieniem sytuacji braku podpisów ministra Dudy jest to, że minister osobiście rozmawiał z prezydentem w tej sprawie - zeznawał dyrektor Krzysztof Kondrat.

Drabina niepamięci

Polecenia miały więc iść "od góry do dołu". Sporządzane przez Ewę Skibę pisma szły natomiast "od dołu do góry", a przed zaprezentowaniem ich prezydentowi trafiały na biurko Andrzeja Dudy. Faktem jest, że dziś nie ma żadnego podpisanego dokumentu w tej sprawie. Natomiast sędzia audytor stwierdza: "Tylko podsekretarz stanu Andrzej Duda uprawniony był do podpisania wymienionych pism [trzech notatek i opinii - przyp. red.]".

Na ten temat w trakcie śledztwa wypowiada się sam minister Andrzej Duda. - Czy pamięta pan sprawę ułaskawienia Adama S.? - zapytał prokurator. - Nie pamiętam - odpowiedział Andrzej Duda i zeznał ponadto: - Nie pamiętam, czy podpisywałem się pod dokumentami. Nie pamiętam, czy dyrektor Krzysztof K. przekazywał mi te dokumenty. (…) Nie przypominam sobie rozmowy z panem prezydentem na temat tej sprawy.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki