Był już demonicznym egzekutorem długu i bezlitosnym komornikiem. Wkrótce na ekranach kin pojawi się jako ksiądz. Tymczasem dzisiaj w Gdańsku debiutuje w roli... reżysera operowego. W Operze Bałtyckiej zobaczymy i posłuchamy "Graczy", nad którymi ostatnio pracował. Można powiedzieć, że dla Andrzeja Chyry ten rok zaczyna się wyjątkowo dobrze. Chociaż w jego karierze lata tłuste przeplatały się z chudymi.
Demoniczny egzekutor
Czternaście lat temu wraz z "Długiem" stracił anonimowość. Spadła na niego popularność. Demonicznego Gerarda zagrał tak doskonale, że potem trudno się było od niego odkleić. I właściwie jeszcze tylko jedna jego kreacja stała się równie wyrazista, w "Komorniku".
Teraz wielbiciele talentu Andrzeja Chyry wiele sobie obiecują po jego roli w filmie Małgorzaty Szumowskiej pt. "W imię...". To współczesna opowieść o księdzu, który w małej parafii zakłada ognisko dla trudnej młodzieży. Dobry proboszcz jest lubiany przez ludzi.
Ukrywa jednak przed nimi skomplikowaną przeszłość. W jednym z wywiadów Szumowska powiedziała: - Pokazuję głównego bohatera, którego zagrał Andrzej Chyra, jako człowieka borykającego się z samotnością. Tematem nowego filmu jest wiara, wątpliwość, tęsknota za uczuciem.
Film "W imię..." światową premierę będzie miał za kilkanaście dni, na 63 Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie (7-17 lutego). Powalczy w konkursie głównym. Ma więc szansę na Złotego albo Srebrnego Lwa. Wielbicielki urody i talentu Chyry już przebąkują żartobliwie, że w koloratce będzie mu na pewno do twarzy.
"Stary, masz twarz jak..."
Dyplom aktora zdobył w warszawskiej PWST w 1987 roku, a siedem lat później na tej samej uczelni - również dyplom reżysera. Wspaniały aktor Tadeusz Łomnicki powiedział mu kiedyś: "Stary, masz twarz jako kozia d...a".
Andrzej Chyra, pytany przeze mnie o to porównanie, skwitował je najpierw śmiechem. A potem tłumaczył: - Łomnicki był wyjątkowym człowiekiem i aktorem. Nauczył mnie paru rzeczy, ale przede wszystkim jednak ogromnego dystansu do siebie. Myślę, że każdy powinien mieć taką własną anegdotę, która z tych wysokości, na których człowiek czasami siedzi, ściągnie go na ziemię.
Pierwsze lata po dyplomie były właśnie takim ściąganiem na ziemię. Sam Chyra przyznał, że w tamtym czasie bywał przezroczysty aktorsko. Miał jakieś epizody filmowe, nawet serialowe, błąkał się od teatru do teatru. I dopiero w 1999 roku otworzyły się przed nim drzwi do kariery filmowej. Rola Gerarda z "Długu" Krzysztofa Krauzego przyniosła mu nie tylko szybką rozpoznawalność, ale też nagrody aktorskie. Otrzymał Orła, a także nagrodę dla najlepszego aktora gdyńskiego festiwalu filmowego.
Chyra zaczął kręcić film za filmem - "Wiedźmin", "Pieniądze to nie wszystko", "Zmruż oczy", "Powiedz to, Gabi", "Pogoda na jutro", "Tulipany", "Symetria", "Samotność w sieci", "Persona non grata", "Palimpsest", "Wszyscy jesteśmy Chrystusami". Były też telewizyjne seriale - "Defekt", "Zaginiona" i "Oficer", w którym zagrał nadkomisarza Krzysztofa Rysia. Grywał także u wielkich. W filmie "Strajk" Volkera Schlöndorffa (o Annie Walentynowicz) pojawił się na ekranie jako Lech Wałęsa, a w "Katyniu" Andrzeja Wajdy zagrał porucznika Jerzego.
Były to role pierwszo- i drugoplanowe, ale bez większych recenzenckich wstrząsów. Po raz drugi uznanie krytyków i publiczności, wraz z nagrodami, przyszło w 2005 roku. Jego rola w filmie "Komornik" na gdyńskim festiwalu spodobała się tak, że Chyra po raz drugi otrzymał statuetkę dla najlepszego aktora. Po gali festiwalu pisaliśmy wtedy: "»Komornik« zabrał wszystko", bo rzeczywiście film w reżyserii Feliksa Falka rozbił bank z nagrodami.
Nie tylko filmy
Kiedy podczas tamtego festiwalu rozmawialiśmy z Andrzejem Chyrą o tej roli, na pytanie: - Które sceny były trudne do zagrania, odparł: - Czasami najbanalniejsza scena jest trudna do zagrania. Ja w tym filmie jestem na ekranie niemal cały czas. Dźwigam niejako na sobie "Komornika". Ale mam świadomość, że nie wszystko zagrałem tak, jak chciałem, jak sobie wymarzyłem.
Bywało też, że film w jego życiu odgrywał mniejszą rolę. Ważniejszy stawał się teatr, nie tylko ten w Polsce. Sporo pisano o jego teatralnej roli w sztuce "Tramwaj" (w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego), wystawianej w Paryżu. Zagrał u boku słynnej aktorki Isabelle Huppert.
Na sugestię, że nie lubi prostych wyzwań, odparł: - Każda nowa rzecz to kolejne wyzwanie. Ale w przypadku Stanleya [granego przez niego w "Tramwaju" - dop. aut.] stopień trudności z jednej strony i atrakcyjności z drugiej był tak duży, że nie mogłem sobie odmówić. Cała ta paradoksalność sytuacji - ja, Polak, grałem po francusku Amerykanina w Paryżu, będącego potomkiem polskich emigrantów, no i spotkanie z Isabelle Huppert, fantastyczną aktorką. Tego się nie odmawia. Na zadane przed dwoma laty pytanie o najciężej zarobione do tej pory pieniądze, mówił: - Stanley, tak. Ale jeszcze więcej wysiłku kosztowała mnie i kosztuje w trakcie grania rola w "(A)pollonii" Krzysztofa Warlikowskiego. To teatr. A jeśli chodzi o film, to nie wiem, pewnie "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" Marka Koterskiego. To było dosyć karkołomne zadanie. Mam też duży sentyment do roli w "Długu". Ale lubię również swojego bohatera we "Wszystko, co kocham" Jacka Borcucha. W tym filmie znalazłem coś zupełnie innego dla siebie.
Polowanie paparazzich
Pytany o popularność, która w jego przypadku trwa od lat, mówił, że nie wie, czy ona jest rzeczywiście tak wielka. Może bardziej widoczna w środowisku niż na ulicy - twierdził. I dodał: - Co mnie zresztą cieszy, ponieważ popularność bywa zwyczajnie męcząca. Przynosi jednak pewien pożytek. Człowiek popularny staje się dobrym towarem na rynku. Albo mu się wydaje, że się staje. A to pozwala na spotkania z ciekawymi ludźmi i przede wszystkim na interesujące propozycje zawodowe.
Ostatnie lata to dla aktora życie po obstrzałem paparazzich. Dla nich również jest dobrym towarem. W tabloidowych mediach pojawiają się zdjęcia z podpisami: z kim tańczy, z kim baluje, z kim imprezuje.
Sam Chyra nie zżyma się na fotografowanie festiwalowe. Mówi, że jest OK. Natomiast zaglądanie pod kołderkę już bywa niefajne i męczące.
To podglądanie przez paparazzich zaczęło się od jego głośnego związku z popularną aktorką Magdaleną Cielecką. Kiedy się gdziekolwiek pojawiali razem, ruszał za nimi dziki tłum fotoreporterów. Potem w tych kolorowych mediach zamiast pytań, w czym zagrali, kotłowało się tylko jedno - czy są razem, czy już osobno?
Oboje zresztą przyjęli zasadę nieopowiadania o swoich związkach i rozwiązkach, czym tylko podsycali tę rozgorączkowaną atmosferę wokół siebie. Od pewnego czasu ten temat na szczęście zszedł z pierwszych stron tabloidów. I miejmy nadzieję, że po filmie "W imię..." będzie się mówiło i pisało głównie o tym, czy to rola skrojona na miarę.
Sam aktor, pytany niedawno, jak sobie radzi z upływem czasu, odpowiada krótko: - Jakoś sobie radzę. Miałem serię trzech ojców, których grałem jednego po drugim.
W przyszłym roku skończy 50 lat i , jak żartuje, tę pięćdziesiątkę trzeba będzie przyjąć na klatę.
============25 (pp) Cytat 16.5/19 rodzinny(32587560)============
Ostatnie lata to życie pod obstrzałem paparazzich. Dla nich też jest dobrym towarem. W tabloidowych mediach pojawiają się zdjęcia z podpisami: z kim tańczy i z kim imprezuje
============25 (pp) Cytat 16.5/19 rodzinny(32635840)============
"Myślę, że każdy powinien mieć taką własną anegdotę, która z tych wysokości, na których człowiek czasami siedzi, ściągnie go na ziemię"
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?