Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Aktualna sytuacja to wyzwania i szanse [ROZMOWA O ENERGETYCE WIATROWEJ]

Artur Kiełbasiński
Artur Kiełbasiński
fot. Jakub Steinborn
O przyszłości morskich farm wiatrowych w Polsce rozmawiamy z Anną Łukaszewską-Trzeciakowską.

Mamy bezprecedensową sytuację w globalnej gospodarce. Najpierw pandemia koronawirusa, teraz agresja Rosji na Ukrainę. Czy to w jakikolwiek sposób zaburza zakładane wcześniej harmonogramy i plany inwestycyjne w zakresie budowy morskich farm wiatrowych? Spójrzmy choćby na rynek stali, ceny oszalały...

Pójdę krok dalej. Problemem jest nie tylko cena stali, ale nawet jej dostępność na rynku. Branża offshore już w ostatnich latach miała bardzo duży potencjał inwestycyjny, a obecnie procesy te uległy znacznemu przyspieszeniu. Zmienia się także skala inwestycji. Projekty nierzadko przekraczają moc zainstalowaną 1000 MW. Powyższe czynniki mobilizują nas do jeszcze większej dbałości o dochowanie harmonogramów, zwłaszcza że na ten moment ustawowe terminy np. aukcji pozostają bez zmian. Sporo dzieje się również poza Europą, weźmy pod uwagę np. daleką Azję.

Tajwan? Do tej pory o azjatyckich planach inwestycji w offshore było cicho.

To się zmienia. Tajwan ma ogromne ambicje inwestycyjne. Ale też spójrzmy w inną stronę. Do tej pory USA uchodziły za kraj niestawiający na morską energetykę wiatrową. Były pojedyncze projekty. Ale ostatnio miałam sposobność zapoznać się z planami w tym obszarze. Wzdłuż całego wybrzeża atlantyckiego są planowane farmy.

Co to oznacza dla globalnego rynku?

W skali mikro - właśnie brak stali oraz ograniczenia w dostępności floty instalacyjnej. Ale w skali makro widzimy, że jest więcej potencjalnych inwestorów niż potencjalnych dostawców. I dziś nie inwestor rządzi na rynku, ale dostawcy komponentów. To dość trudna sytuacja.

A co to oznacza dla polskich projektów offshore?

To oznacza jeszcze większy wysiłek po naszej stronie i wyzwania. Ale też szanse. Po prostu utrzymanie wiarygodności wobec dostawców będzie determinowało powodzenie projektu. Dlatego do projektów offshore pozyskujemy doświadczonych partnerów, którzy gwarantują powodzenie inwestycji.

Skąd tak wielka popularność offshore w ostatnich latach?

Generalnie odnawialne źródła energii charakteryzuje mniejsza stabilność, jednak sektor offshore produkuje czystą energię z największą efektywnością spośród źródeł OZE.

Może taki rynek to szansa dla polskiego przemysłu. Wejdźmy w produkcję tych komponentów.

W tej chwili szykujemy się do pozyskania nowych koncesji. A to oznacza nowe procesy inwestycyjne. Musimy to mądrze poukładać gospodarczo w skali kraju i w efekcie doprowadzić właśnie do powstania w Polsce dużych fabryk komponentów. Nasze firmy muszą nabrać doświadczenia, żeby być dostawcami, a nie tylko poddostawcami.

To wymaga poważnego stawiania tych kwestii w czasie negocjacji z zagranicznymi partnerami.

Tak, dokładnie. Nie jest tajemnicą, że zagraniczni partnerzy są niezbędni. Ale też rozmawiamy z nimi w sposób bardzo jasny. Jeżeli mamy się związać z kimś długoterminowym porozumieniem, to na określonych warunkach. Chcemy dostać produkt najnowocześniejszy, konkurencyjny cenowo i wyprodukowany w Polsce.

I ważna jest innowacyjność produktu. Liczy się dla nas najnowocześniejsza technologia już w chwili prowadzenia inwestycji, a nie taka, która była najnowocześniejsza w momencie podpisywania umów. Wielkość wiatraków, ich efektywność zmienia się bowiem bardzo szybko. Kilkanaście lat temu to było 0,5 MW, a w tej chwili turbiny mają 14, 15 MW. A już mówi się o 20 MW.

Ta efektywność będzie rosła jeszcze długo? Gdzie jest granica?

Tu granicę w pewnym sensie wyznaczą parametry wytrzymałościowe materiałów, z których budowane są turbiny, jednak jak wspominamy wcześniej, innowacyjność oraz badania i rozwój coraz częściej przynoszą nowe rozwiązania.

Planujecie ekspansję poza Polskę?

Patrzymy na Litwę i inne kraje bałtyckie. Jeden z nich ma potencjał 10 GW i mniej niż 3 mln mieszkańców. Rozmawiamy ze stroną litewską, żeby efektywnie wykorzystać doświadczenia i nie popełniać niepotrzebnych błędów.

Z punktu widzenia Łotwy zapewne dojdzie do nadprodukcji energii. Co z nią robić, skoro przyłącza będą barierą przesyłu?

Już analizujemy taką sytuację. Bo może się tak zdarzyć, że będzie nadprodukcja energii, a sieć nie będzie w stanie jej przyjąć. Mamy „dobry plan”, żeby tę dodatkową energię, np. z Łotwy i Litwy, dostarczyć do wybrzeża bez wprowadzania jej do sieci, tylko skorzystać z własnego systemu przesyłowego. Można również wykorzystać elektrolizery do produkcji zielonego wodoru, który wykorzystalibyśmy w Możejkach na Litwie czy rafinerii w Gdańsku w przypadku finalizacji fuzji z Lotosem. W takim schemacie generujemy zielony wodór, w przyszłości syntetyczne paliwa i podatki, bo zwiększa się zysk przy redukcji emisji. Wszyscy korzystamy.

Piszemy o bardzo nowoczesnych technologiach. Polskie firmy będą w stanie uczestniczyć w tych procesach?

Chcemy, aby komponenty farm były produkowane w Polsce, ponieważ to oznacza bardzo ważne korzyści dla całej gospodarki. Dzięki takiemu rozwiązaniu powstanie cały łańcuch wartości, nie tylko dla Orlenu. Ten system będzie miał polskich dostawców i komponenty, a także będzie stwarzał szanse rozwojowe dla lokalnej gospodarki. To dla nas ważne.

Mówiliśmy o zaburzeniach na rynku. Jakie jeszcze bariery mogą utrudnić rozwój polskiego offshoru?

Wyzwaniem jest kontrakt różnicowy, który wynegocjowaliśmy w zeszłym roku - nieco ponad 319 zł [kontrakt różnicowy to umowa państwa z operatorem, stosowana w przypadku dużych inwestycji, gwarantująca inwestorowi stałe, przewidywalne dochody. W przypadku sprzedaży mocy w cenie wyższej niż założona inwestor oddaje państwu nadwyżkę ponad ustaloną kwotę - dop. red.]. W tej chwili jest to kwota, która nie odzwierciedla zmian gwałtownych sytuacji rynkowej, które zaszły od momentu jej obliczenia. Przy wysokiej dynamice zmian otoczenia makroekonomicznego obserwujemy znaczący wzrost kosztu zabezpieczenia m.in. kursów walutowych oraz stóp procentowych, co wpływa negatywnie na postrzeganą ekonomikę projektów. Należy pamiętać, że mierzymy się z sytuacją, gdzie za komponenty płacimy głównie w euro, podczas gdy przychody farmy w oparciu o kontrakt różnicowy generowane będą w złotych. Kwestia dostosowania otoczenia regulacyjnego do nowej rzeczywistości gospodarczej jest dziś szeroko komentowana przez środowisko inwestorów offshore. Drastyczne zmiany otoczenia, z jakimi mamy do czynienia, określa się mianem czarnego łabędzia. No i w offshore ten „czarny łabędź” się pojawił.

Ten „czarny łabędź” jest niebezpieczny dla inwestycji?

Zapewnienie stałego, stabilnego finansowania to kluczowa część inwestycji. Nasze kalkulacje leżą na stołach wielkich konsorcjów bankowych. Bo to one będą finansować te procesy. Żadna polska instytucja samodzielnie nie sfinansuje projektów o tej skali nakładów. Natomiast z perspektywy globalnych instytucji finansujących projekty w Polsce porównywane są z tymi na Tajwanie, w Chinach, Kanadzie czy USA. Aby pozyskać finansowanie, Polska jako potencjalny rynek offshore musi pozostać konkurencyjna mimo zmian otoczenia. Więc ten rachunek ekonomiczny projektów, o którym mówiliśmy wcześniej, musi zostać jakoś zweryfikowany, ponieważ przytrafił się nam czarny łabędź, bez niczyjej winy.

Z drugiej strony, środki na offshore znajdują się w Krajowym Planie Odbudowy, nadzieja na te środki jest więc realna.

Tak, rząd z sukcesem doprowadził do akceptacji KPO przez komisję. Ale tu ważna uwaga - w KPO jest wskazana data realizacji. To jest połowa 2026 r., jako zdolność operacyjna farmy, więc po raz kolejny powtarzam - musimy uodpornić się na zaburzenia na rynku.

Z punktu widzenia lokalnych biznesów kluczowe jest pytanie o perspektywy rozwoju portów, w kontekście inwestycji. Musimy rozdzielić dwa tematy. Pierwszy to port instalacyjny. Jego budowa w Polsce jest absolutnie kluczowa. Jaki będzie sens budowania w Polsce dużej fabryki komponentów, jeśli mamy je wozić do obcego portu, a potem wracać z tym do Polski. No to po co ta fabryka w Polsce? W związku z tym dla nas port instalacyjny jest koniecznością, minimum jeden. A patrząc docelowo, uważam, że jest przestrzeń na dwa porty instalacyjne w Polsce. Taki jest po prostu ogromny potencjał Bałtyku.

Zupełnie odrębną kwestią jest natomiast port serwisowy. Tu jest duży potencjał dla mniejszych ośrodków, gdzie porty serwisowe mogą być budowane. Jako Baltic Power zdecydowaliśmy się na Łebę. To jest nasz pierwszy port serwisowy i on będzie oddziaływał bardzo mocno na gospodarkę w skali lokalnej. Ośrodek ten wygeneruje kilkadziesiąt stałych miejsc pracy i to na dekady. Czas pracy farmy wiatrowej ocenia się na 25 lat i przez taki czas inwestycja ta musi być serwisowana. Zatem porty serwisowe to szansa na nowe miejsca pracy, ponieważ do nowych zadań będą potrzebni wykwalifikowani pracownicy, nie tylko technicy do obsługi farm. Potrzebna jest nam doskonale wykształcona średnia kadra, która dzięki pracy w tym sektorze będzie miała bardzo atrakcyjne zarobki i pewną pracę w małych, lokalnych społecznościach. Co ważne, ta praca będzie tam cały rok - to częściowo odpowiada na problem sezonowości pracy w nadmorskich regionach. Pracę znajdą informatycy, skorzysta obszar usług - restauracje, hoteliki, sklepy. Na tym nie koniec, bo do tego dochodzi szkolnictwo, które też chcemy zaktywizować i rozwijać.

Użyła pani określenia „pierwszy port serwisowy”. Będzie ich więcej?

Tak. Dokładnie tak.

Ktoś zapyta - „po co?”.

Przy analizie ekonomicznej związanej z przygotowaniem portu serwisowego najważniejszy nie jest jego koszt. Kluczowa jest też mała odległość od farmy - 40 km to jest optymalne. Natomiast tak naprawdę liczy się koszt niewyprodukowanej energii.

Co oznacza koszt „niewyprodukowanej energii”?

Analizując cenę czy koszty, patrzymy przede wszystkim, jak szybko i jak pewnie będziemy w stanie naprawiać potencjalną usterkę na farmie wiatrowej. Tu właśnie może wystąpić koszt niewyprodukowanej energii. I to może być największy koszt. Nie to, ile kosztuje grunt, nie to, ile kosztuje praca ludzi, to w tym całym globalnym rachunku jest istotne, ale nie najważniejsze. Kluczowy jest czas bez produkcji. I to trzeba zminimalizować za wszelką cenę. Dlatego reakcja na potencjalne usterki musi być szybka.

Musimy mieć sprawnych i wyszkolonych pracowników, żeby w momencie awarii błyskawicznie reagować. To kluczowe, ponieważ dużo więcej kosztuje nas energia niewyprodukowana, niż wynosi koszt utrzymania dyżurów. Zatem potrzebujemy wielu portów, jak np. Ustki, Łeby, myślimy też o Kołobrzegu i innych lokalizacjach. Wiele zależy od tego, gdzie jeszcze uzyskamy licencje, a mam nadzieję, że będzie ich jak najwięcej. Będziemy analizować, skąd najszybciej dopłynąć do farmy.

Przemysł okrętowy czeka na zlecenia związane z offshorem. Choćby na to, by produkować jack-upy, specjalistyczne jednostki do stawiania farm wiatrowych. Takie jednostki kosztują setki milionów euro. W stoczni Crist budowano je w przeszłości.

Rozmawiamy o tym, natomiast nie są to rozmowy łatwe, dlatego, że my musimy wiedzieć precyzyjnie, jakich jednostek potrzeba. Każdy inwestor musi zdawać sobie sprawę, jaki ma potencjał, ile docelowo będzie budował farm, jaka będzie skala tego biznesu. Bez tych danych ciężko mówić dzisiaj o zamawianiu tak drogich jednostek. Natomiast w drugiej fazie inwestycji na Bałtyku, gdy będziemy znali skalę naszych biznesów, takie zamówienia będą realne.

od 7 lat
Wideo

Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki