Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Adwokat kilku "diabłów". ROZMOWA z Borysem Laskowskim, obrońcą Piotra Trojaka i Anny Cz.

Szymon Zięba
Mecenas Borys Laskowski: - Wszyscy szukamy odskoczni, która powoduje, że myśli muszą się skoncentrować na czymś innym. No i dla mnie czymś takim jest saksofon
Mecenas Borys Laskowski: - Wszyscy szukamy odskoczni, która powoduje, że myśli muszą się skoncentrować na czymś innym. No i dla mnie czymś takim jest saksofon Przemek Świderski
Z mecenasem Borysem Laskowskim, który broni w najbardziej głośnych procesach, m.in. Piotra Trojaka i matkę zastępczą z Pucka, rozmawia Szymon Zięba.

Widział Pan "Adwokata diabła"?
Oczywiście. To świetna produkcja...

Czytelnikom, którzy nie widzieli filmu, wyjaśniam: To historia młodego prawnika, niepokonanego na sądowej sali. Potrafił rozegrać sprawę tak, że ostatecznie zawsze wychodziło na jego. I trafił mu się klient oskarżony o molestowanie seksualne, nauczyciel, co do winy którego główny bohater nie miał wątpliwości. Zdecydował się jednak go bronić.
Reprezentuje Pan na sądowej sali m.in. Piotra Trojaka, oskarżonego o zabójstwo kilkunastolatka na tle seksualnym. Zresztą Trojak odsiaduje już karę dożywocia za podobne przestępstwo. No i rodzice zastępczy z Pucka, którzy mieli doprowadzić do śmierci dwójki dzieci. Pana klientką jest matka zastępcza, Anna Cz. Czuje się Pan adwokatem diabłów?

Nie, nie czuję się. Proszę tak na mnie nie patrzeć, mówię szczerze. Po pierwsze dlatego, że nie jesteśmy w Stanach Zjednoczonych. Polski proces jest zupełnie inny, to przede wszystkim papierkowa robota, przygotowywanie się do przesłuchiwania świadków, zadawanie pytań. Nie ma takiej możliwości, że wstanę i wygłoszę tak płomienną mowę, że sąd uniewinni oskarżonego, mimo że dowody na niego wskazują. Po drugie, prokuratura, która powinna przedstawiać argumenty również na korzyść osoby z zarzutami, zazwyczaj tego nie robi. I tu zaczyna się moja rola. To, że ktoś popełnił przestępstwo, nie znaczy, że musi zostać skazany na najsurowszą karę. Jako adwokat często walczę o jak najniższy jej wymiar dla mojego klienta...


W tym miejscu Panu przerwę. Po jednej z rozpraw matka zabitego chłopca nazwała Trojaka "demonem". Pan wierzy w to, że osoba, która odsiaduje już wyrok, zasługuje o to, by walczyć dla niej o jak najniższą karę?

Ale ja uważam, że on także zasługuje na to, by mu pomagać. Pomimo całej potworności zarzucanej mu zbrodni. Przyznał się do popełnionego czynu. Między innymi dzięki niemu ktoś inny nie odbywa wyroku [za morderstwo, o które dziś oskarżony jest Trojak, wcześniej odpowiadał inny mężczyzna, niesłusznie skazany na karę więzienia - dop. red.]. Nie możemy uznać mojego klienta za diabła, tak jak pan to na początku określił. Matka jednej z ofiar - na marginesie: wspaniała kobieta - jest dobra do tego stopnia, że stwierdziła, iż jest jej pana Trojaka trochę żal...

Panie mecenasie, ma Pan dzieci?
Mam, synka.

Co Pan czuł, kiedy zapoznawał się z aktami tej sprawy? Nie jako adwokat, jako ojciec.
Panie redaktorze... nie ma co ukrywać. Nie jest to łatwe. Czytanie akt sprawy, oglądanie protokołów z sekcji zwłok, gdzie ofiarami są dzieci. Nie wiem, jak wiele lat doświadczenia zawodowego musiałbym mieć, żeby podchodzić do tego bez emocji. Ale to moja praca. Muszę znaleźć w sobie odpowiednie nastawienie, by z każdym z oskarżonych rozmawiać, starać się go reprezentować, ukształtować linię obrony. Ale trzeba pamiętać, że ja - jako adwokat - nie wchodzę w miejsce moich klientów. To nie ja jestem oskarżony. Ja jestem obok. Pomagam i pokazuję przed sądem elementy dobrej historii w ich życiorysie. Bo każdy coś takiego ma. Nie spotkałem nigdy stuprocentowego "diabła", bez odrobiny dobroci wewnątrz. Dlatego staram się zdyskredytować dowody, które w przesadny sposób ich obciążają.

Zdarzyło się Panu bronić kogoś, o czyjej winie był Pan ewidentnie przekonany, a ta osoba - dzięki Pana linii obrony - wyszła na wolność?
Nie miałem takiej sytuacji, żeby osoba, która mi się przyznała do winy, została później uniewinniona. Ale gdyby coś takiego mi się przydarzyło... Jakby to ująć: to też zaleta bycia tylko adwokatem. Nie ja jestem sędzią, nie ja wydaję wyroki w majestacie Rzeczypospolitej Polskiej. Dlatego właśnie praca sędziego jest ukoronowaniem kariery prawniczej. Sędziów trzeba szanować i podziwiać, że biorą taką odpowiedzialność na własne barki: wypuścić czy skazać. Nie wiem, czy byłbym w stanie, emocjonalnie, coś takiego dźwignąć.

Zdarza się Panu przenosić emocje z sali sądowej do domu?
Mam nadzieję, że nigdy mi się to nie przydarzyło. Moja żona także jest adwokatem. W domu staramy się ze wszystkich sił nie rozmawiać o pracy.

W ogóle?
Cóż, oczywiście, zdarza się, że wracam do domu i moja żona widzi, że miałem ciężki proces. Wtedy po prostu trzeba mnie na chwilę zostawić, żeby te uczucia ze mnie zeszły.

Pytam, bo zdarzały się przypadki, w których adwokaci, przytłoczeni wagą spraw, sięgali po używki. Alkohol, narkotyki...
Pyta mnie pan, czy piję (śmiech)? Tak, oczywiście! Bardzo lubię whisky, zdarza mi się też zapalić cygaro, z moim ojcem. Ale to wyłącznie dla przyjemności, ceremoniału towarzyszącemu temu... Panie redaktorze, adwokat, ale też lekarz czy dziennikarz, to wielu ludzi o różnych charakterach. Wśród lekarzy, prawników, dziennikarzy, są tacy, którzy w obliczu emocji będą szukać ucieczki w używki czy wręcz narkotyki.

Po trudnej rozprawie, kiedy zamyka Pan za sobą drzwi domu, wraca Pan do tego, co stało się na sądowej sali?

Oczywiście, że tak! Myślę, że każdy adwokat myśli o takich rzeczach, bo to bardzo obciąża psychikę. Można powiedzieć, że to jest wpisane w ryzyko zawodowe. Ale jednocześnie uważam, że gdyby te emocje, utożsamianie się z prowadzoną sprawą, mnie przerosły, wycofałbym się z zawodu. I właśnie dlatego każdy adwokat, którego znam, ma jakieś hobby, czymś się zajmuje po pracy... Czymś, co ze swej natury powoduje, że musi przestać myśleć o takich trudnych rzeczach. To potrzebne - nie ukrywajmy - żeby nie zwariować.

Porozmawiajmy więc o Pana sposobie na to, by nie zwariować.
Gram na saksofonie. Raczej bez wielkich sukcesów, no i nie w domu, bo domownicy by ze mną nie wytrzymali. Znajomi mnie do tego namówili, bo to powoduje, że nie mogę śpiewać. Ku ich wielkiej uldze (śmiech). Mówiąc poważnie - w końcu nikt z nas nie jest w stanie myśleć ciągle o rzeczach przykrych. Naturalnym mechanizmem obronnym człowieka jest odsuwanie od siebie złych myśli. Dlatego wszyscy szukamy odskoczni, która powoduje, że myśli muszą skoncentrować się na czymś innym. No i dla mnie czymś takim jest saksofon. Choć muszę powiedzieć, że ja jestem pasjonatem swojej pracy. Lubię adwokaturę, mój zawód sprawia mi wielką frajdę.

Na swoim profilu na portalu społecznościowym pisze Pan: "Szukam, szukania mi trzeba domu z gitarą i piórem...". To piosenka Wolnej Grupy Bukowina, zespołu grającego poezję śpiewaną. Jest Pan typem wrażliwca?
Musiałby pan zapytać moich znajomych. Ale myślę... mam nadzieję, że tak. Nigdy się nie kreowałem na twardziela. Nawiązując do pana pytania: bardzo lubię i Wolną Grupę Bukowina, i Stare Dobre Małżeństwo, poezję śpiewaną, muzykę jazzową. Więc chyba faktycznie, jakieś pokłady wrażliwości we mnie są.

Ta wrażliwość pomaga w pracy adwokata?
Tak myślę...

Przy okazji obrony gangsterów czy kryminalistów w Pana pracy bardziej nie przydaje się poza twardziela?
Ale tak jak pan słusznie zauważył, to jest moja praca, którą potrafię oddzielić od życia osobistego. Kiedy trzeba, potrafię być twardy. Mam jednak nadzieję, że jestem po prostu dobrym człowiekiem.

Zawsze Pan chciał być adwokatem?
Tak. Choć zawsze widziałem siebie w prawie cywilnym. No, ale tak się potoczyły moje losy, że bronię często w procesach karnych. Staram się to robić najlepiej jak potrafię...

...i spotykam Pana na "diabelskich" sprawach...
Powiedziałbym raczej, że to te "diabelskie" sprawy znajdują mnie. W obu procesach, o których pan wspomniał, jestem adwokatem ustanowionym z urzędu.

Mógł Pan odmówić.

Uważam, że każdemu należy się prawo do obrony.

Zrezygnował Pan kiedyś z reprezentowania swojego klienta z powodu ciężkiej gatunkowo sprawy?
Nigdy. Przed chwilą powiedziałem dlaczego.

A zdarzyło się Panu bać o swoje życie, w związku z klientami, których Pan bronił?
Też nie. Proszę zrozumieć, z osobami, które reprezentuję, gramy do tej samej bramki. Jeżeli nie ma między nami zaufania, to się rozstajemy, mam nadzieję, że bez żalu. Nigdy nie doszło do stanu, w którym zacząłbym się bać. Mam nadzieję, że oznaki, że może do takiej sytuacji dojść, zauważę dużo wcześniej. Wówczas taka współpraca się natychmiast skończy.

Zmieńmy temat. Gra Pan w szachy?
Tak. Niedawno zacząłem. To wspaniała gra, która wymaga zaangażowania więcej niż dwóch szarych komórek.

Szachy przydają się na sądowej sali?
Nie w polskim procesie. Tu większość pracy wykonuje się w kancelarii. Na sali sądowej muszę dobrze wiedzieć, co będzie i co się wydarzy. Zacytuję nauki dwóch wybitnych pomorskich adwokatów. Dziekan Włodzimierz Wolański uczył: "Nie pytaj, bo się dopytasz", zaś Bolesław Senyszyn: "Daj mówić swojemu klientowi, to będzie wiedział, za co siedzi." Nie można zadawać pytań, na które nie przewiduję, jakie odpowiedzi padną. Bo zaszkodzę swojemu klientowi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki