Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Adam Gotner- cudem uratowany w Grudniu '70

Barbara Madajczyk-Krasowska
Adam Gotner bardzo angażował się w sprawy dotyczące Grudnia, przeżywał każdą kolejną rocznicę
Adam Gotner bardzo angażował się w sprawy dotyczące Grudnia, przeżywał każdą kolejną rocznicę Tomasz Bołt
Adama Gotnera trafiła seria sześciu kul wystrzelonych z czołgowej armaty w „czarny czwartek” na wiadukcie w Gdyni. Uważał, że został cudem uratowany.

Był zawsze dostępny dla dziennikarzy, opowiadał o Grudniu’70 w każdą rocznicę. Współorganizator budowy pomników ofiar, konsultant filmu „Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł”, od czterech lat żyje w innej rzeczywistości. Nie mówi, nic nie pamięta. Choroba jest skutkiem tamtego wypadku.

Stąpałem, by nie nadepnąć leżących

Tak jak większość stoczniowców, 17 grudnia, na wezwanie wicepremiera Stanisława Kociołka, Adam Gotner, o świcie, szedł do pracy w Stoczni im. Komuny Paryskiej. „Doszliśmy do końca wiaduktu, oparliśmy się o barierki i czekaliśmy. Jak był pierwszy wystrzał z armaty czołgu, to nie zrobiło to specjalnego wrażenia. Ale postanowiliśmy, że wracamy do domu. I wtedy rozległa się seria z czołgu na wprost nas (...). Ludzie padali na bruk. Pochyliłem się nad leżącym przede mną mężczyzną, był ranny w głowę i miał podkurczone nogi. Dotknąłem go prawą ręką, lewej nie czułem. Świat mi zaczął wirować, ale szedłem w kierunku, gdzie mógłbym otrzymać jakąś pomoc. Starałem się nie nadepnąć na leżących, ale nie zawsze mi się to udawało. Na końcu ktoś mnie złapał. Straciłem przytomność” - opowiadał Adam Gotner przed pięcioma laty w artykule zamieszczonym w „Dzienniku Bałtyckim”.

- Dostałem na wprost. Nie był to żaden rykoszet - podkreślał w rozmowie ze mną.

On już był po służbie wojskowej. W wojsku był wyborowym strzelcem, więc odróżniał zarówno rodzaje pocisków, jak i ich trajektorię. Nieprzytomnego koledzy włożyli do nyski.

Lekarz radził kupić trumnę

W szpitalu nie od razu go położono na stół operacyjny. Na początku lekarze uznali, że nie przeżyje, bo miał mieć pękniętą tętnicę. Dopiero gdy go zobaczył dr Marian Teleszyński, który walczył w armii generała Andersa, zdiagnozował, że tętnica nie jest pęknięta, i trafił na stół operacyjny. Mimo że lekarze zrobili wszystko, by go uratować, nie wierzyli, że przeżyje.

- Przez dwa tygodnie lekarze nie dawali mi nadziei, radzili, żebym zakupiła trumnę. Doktor Roman Okoniewski sugerował, abym trumnę zamówiła w Kościerzynie, bo w Gdyni już ich nie ma.

Ale pan Adam przeżył i po miesiącu, 18 stycznia, wyszedł ze szpitala.

Nie było dla nich kwatery

- Nie miałam gdzie go zabrać. Mężowi wymówili kwaterę, a moja rodzina nie chciała nas przyjąć - wspomina żona.

Panowała jeszcze wówczas atmosfera strachu. Uzasadniona, bo w grudniu, już po zakończeniu krwawych wydarzeń, nie ustawały represje ubecji i milicji wobec uczestników manifestacji oraz ich rodzin.

- W związkach zawodowych wyprosiłam maleńkie mieszkanie - opowiada pani Grażyna. - Mąż był w gipsie: od pachwiny, przez brzuch, klatkę piersiową, aż po szyję. W gipsie była też cała lewa ręka. Z tyłu, na wysokości wylotów kul, były trzy duże, 10-centymetrowe otwory, widać było pulsujące prawe płuco, bo lewy płat był wycięty.

W takim stanie przyprowadziła męża do pustego, bez mebli, mieszkanka. W pobliżu kaloryfera umościła mu na podłodze posłanie z palta i dwóch poduszek i tak leżał w pozycji półsiedzącej, a ona spała na rozłożonych gazetach.

Po kilku dniach znajoma podarowała im rozpadającą się wersalkę, dwa fotele bez nóg i mały stolik.

- Byłam szczęśliwa, że Adam może leżeć na tej kanapie - podkreśla.

Ocalał, by dawać świadectwo

W Gdyni zginęło 18 osób i on właściwie miał być dziewiętnastą ofiarą. Nawet lekarze mówili, że jeżeli przeżyje, to będzie cud.

- Nie mam żadnych wątpliwości, że to był cud. A to dla mnie oznaczało, że mam coś do zrobienia - wyznał mi wówczas.

I rzeczywiście niemalże tak jak w przesłaniu Herberta: „ocalałeś nie po to aby żyć, masz mało czasu trzeba dać świadectwo” (Przesłanie pana Cogito), on dawał świadectwo przez całe swoje świadome życie. Poświęcił się upamiętnieniu ofiar. Był we władzach dwóch komitetów budowy ofiar Grudnia’ 70 w Gdyni, w drugim, reaktywowanym po 1989 roku, był przewodniczącym. To on był przewodnikiem Małgorzaty Niezabitowskiej, która zbierała materiały o Grudniu do artykułu, który się ukazał w ostatnim numerze „Tygodnika Solidarność”. Ale przede wszystkim był uczynnym, życzliwym, zawsze uśmiechniętym człowiekiem.

Karty przewidziały przyszłość

W 1970 roku byli młodym małżeństwem. Poznali się w Częstochowie, gdzie pani Grażyna mieszkała z rodzicami. On służył tam w wojsku. W tym momencie pani Grażyna przytacza wspomnienie o wróżce, która jej wywróżyła, że pan Adam zostanie jej mężem i że będzie strzelał do niego mężczyzna w mundurze i chociaż będzie na pograniczu życia i śmierci, przeżyje. Wróżka mówiła jeszcze, że będą mieli trójkę dzieci, ale jedno nie przeżyje. Pani Grażyna nie wierzyła we wróżby, zwłaszcza że pana Adama dopiero co poznała. Była jeszcze niepełnoletnia, miała 17 lat. A jednak, pobrali się dwa lata później. Wróżba sprawdziła się w stu procentach. Państwo Gotnerowie mają dwójkę dzieci, drugi synek, Adaś, zmarł dwa dni po porodzie. Po ślubie przyjechali do Gdyni. Pan Adam poszedł do pracy w Stoczni im. Komuny Paryskiej, w której był zatrudniony jeszcze przed wojskiem. Przybył tu z Tomaszowa Mazowieckiego, miał wówczas 17 lat. Młodego małżeństwa nie stać było na wynajęcie mieszkania. On zamieszkał na kwaterze z kolegami w Gdyni Orłowie, ona u rodziny. Postanowili się uczyć. Pani Grażyna poszła na ekonomiczne studia policealne w Sopocie, a jej mąż po południu uczył się w Technikum Budowy Okrętów, Conradinum w Gdańsku Wrzeszczu.

Współtworzył Solidarność

Rozmawiamy w pokoju, w którym wcześniej prze wiele godzin słuchałam opowieści pana Adama o Grudniu. Pokazywał blizny po kulach. Grudniowa trauma w nim tkwiła.

- Bardzo się angażował w sprawy dotyczące Grudnia, niezwykle emocjonalnie przeżywał każdą kolejną rocznicę - podkreśla żona.

Wskazuje na meblościankę, którą zbudował pan Adam, by pomieścić dokumentację dotyczącą Grudnia.

W sierpniu 1980, gdy wybuchł strajk w stoczni, Gotner pracował w Wydziale Kontroli Jakości. Uczestniczył w strajku. Współtworzył Solidarność w stoczni. Później pracował w prezydium Komisji Zakładowej Solidarności, głównie zajmował się upamiętnieniem ofiar Grudnia.

W stanie wojennym został wyrzucony z pracy w stoczni, ukrywał się, konspirował. Mieli już wówczas dwoje dzieci: syna Roberta i córkę Małgosię. Po zniesieniu stanu wojennego żona załatwiła mężowi pracę sprzątacza na stadionie Arki Gdynia, sama zarabiała szyciem, którego musiała się nauczyć.

Grudzień powrócił

Choroba zaczęła się cztery lata temu. Jest skutkiem długotrwałego niedotlenieniu mózgu, gdy był nieprzytomny w Grudniu. To afazja, objawiająca się m.in. zanikiem pamięci.

- Po wypadku w Grudniu mąż był pod opieką neurologa. Na początku odwiedzał specjalistę dwa razy w roku, potem raz na rok. Jak teraz przeglądaliśmy z synem (lekarzem) jego dokumentację medyczną, to od początku było zastrzeżenie, że mogą się pojawić takie konsekwencje - opowiada pani Grażyna.

Bezsilność wobec choroby
Mimo troskliwej opieki pani Grażyny, prywatnych rehabilitacji, opieki najlepszych specjalistów pogarszał się stan zdrowia pana Adama. Nie mogła sobie poradzić z nim ani ona, ani pielęgniarka.

Pani Grażyna też nie jest w najlepszym zdrowiu, miała zawał serca. Mimo że przystosowała ich dwupokojowe mieszkanie na potrzeby męża, w lipcu musiała zdecydować o umieszczeniu go w prywatnym domu opieki. Wybrała ośrodek w Rumi. Codziennie autobusem tam dojeżdża i przez kilka godzin opiekuje się mężem.

- Nie ma nic gorszego, jak ukochaną osobę umieścić w domu opieki - wyznaje. Nie miała wyboru, bo pan Adam wymaga opieki co najmniej dwóch pielęgniarzy.

Jedziemy z panią Grażyną do Rumi, tym razem naszym samochodem. Personel uprzedza, że przed południem były kłopoty z panem Adamem. Ale uśmiechnięty wita się z nami, moim mężem, jednak nie poznaje nas. Jego jednoosobowy pokój pani Grażyna urządziła tak, by przypominał ich mieszkanie. Kupiła kanapę. Na ścianach wiszą zdjęcia syna i córki, wnuków oraz namalowany przez koleżankę ich wspólny portret, podarowany na jego 70. urodziny, które obchodził w tym roku. Na pierwszy rzut oka pan Adam wygląda dobrze, ta sama uśmiechnięta twarz, tylko oczy zdradzają chorobę. Żona uważa, że jej też nie rozpoznaje. Jednak wykonuje jej polecenia.

- Dlatego że czuje się przy mnie bezpiecznie - ocenia.

III RP o nich nie pamięta

Na opiekę nad mężem pani Grażyna wydaje prawie całą ich emeryturę. Pobyt w ośrodku kosztuje 3 tys. zł miesięcznie, niemalże drugie tyle trzeba wydać na lekarstwa, środki higieny osobistej, rehabilitację. Notabene - stan zdrowia pana Adama poprawił się. Przedtem w ogóle nie mówił, teraz wypowiada pojedyncze słowa. Panią Grażynę materialnie wspomagają syn i córka.

Donald Tusk jako premier załatwił po 50 tys. zł rodzinom ofiar. Ranni, nawet ci najciężej, nie otrzymali zadośćuczynienia.

- On nigdy o nic nie prosił, do sądu też nie wystąpił o materialną rekompensatę - zaznacza żona.

II RP, choć o wiele biedniejsza, pamiętała o swoich bohaterach powstańcach styczniowych. Za sprawą naczelnika Józefa Piłsudskiego wszyscy powstańcy styczniowi otrzymali materialne wsparcie, a za pobyt w domach opieki płaciło państwo. Bogatsza III RP nie zdobyła się na podobny gest wobec bohaterów Grudnia. A przecież bez Grudnia’70 nie byłoby zwycięskiego Sierpnia’80.
[b]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki