Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

A w Kiezmarku jest taki ksiądz...

Irena Łaszyn
Ksiądz Antoni Nerek został proboszczem parafii w Kiezmarku ponad cztery lata temu i natychmiast zajął się remontem kościoła. Świątynia jest nie do poznania
Ksiądz Antoni Nerek został proboszczem parafii w Kiezmarku ponad cztery lata temu i natychmiast zajął się remontem kościoła. Świątynia jest nie do poznania Grzegorz Mehring
Malkontent zawsze się znajdzie. Będzie narzekać, że sufit ma smutny kolor, zegar na wieży za stary, a we wsi nic się nie dzieje. Zamiast wspierać, zacznie jątrzyć. Ale takich nie trzeba słuchać, lepiej pokazywać pozytywnie zakręconych.

- Napiszcie o wyremontowanym kościele - podpowiadają w Kiezmarku. - To zabytek z 1727 roku. Gdyby nowy proboszcz nie zorganizował pieniędzy, ta piękna szachulcowa świątynia już pewnie rozsypałaby się w proch.
Ksiądz Antoni Nerek nastał w Kiezmarku cztery lata temu. Mieszkańcy mówią, że to był ostatni dzwonek. Z poprzednim proboszczem im się nie układało, wieś była skłócona, a po kościele pw. Matki Boskiej Częstochowskiej wiatr hulał. Ściany tak dziurawe, że podczas mszy można było oglądać niebo. Całkiem dosłownie. Wszystko spękane, przegniłe, grożące zawaleniem. Rozwieszone flagi, narodowe i maryjne, maskowały co większe uszkodzenia. W rogu był wielki napis: Boże, pomagaj. On też zasłaniał pęknięcia.
- O zaszłościach nie będę mówić - zastrzega ks. Antoni Nerek. - Co było, minęło. Ważne jest to, czego wspólnie z parafianami dokonaliśmy.

Proboszcz oprowadza po świeżo odremontowanej świątyni. Opowiada o tym, czego oko laika nie dostrzeże. O wymienionych fundamentach i instalacjach, odwadnianiu terenu i wzmacnianiu konstrukcji, konserwacji belek szachulcowych, nowych tynkach i sklepieniu, które odzyskało historyczny kolor. Laik widzi odmalowane ściany, pięknie przystrojone choinki i nową elewację w ceglanym kolorze. Pamięta, że kiedyś była brudnobiała. Bo kiezmarski kościół widać z "siódemki", łączącej Gdańsk z Warszawą; wystarczy przed mostem przez Wisłę spojrzeć w prawo.

- Przywróciliśmy oryginalny kolor, zgodnie ze wskazaniami konserwatora zabytków - mówi ks. Antoni. - Niektóre prace zakończyliśmy tuż przed świętami. Inne zaczną się razem z wiosną. Albo wtedy, gdy zdobędziemy kolejne pieniądze. Na przykład na posadzki, nowe ławki czy uzupełnienie witraży. W dalszej kolejności pomyślimy o scenach z różańca świętego na suficie. Już jest projekt.
- Poprzedni proboszcz gotów był sprzedać byłą plebanię, żeby zdobyć pieniądze na remont.
- Nie będę na ten temat rozmawiać. Pieniądze na remont dachu dał Urząd Marszałkowski, na resztę - Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, samorząd gminy Cedry Wielkie i parafianie. Całość kosztowała 611 tysięcy złotych.

- Parafianie chętnie sięgali do kieszeni?
- Ofiarowali 70 tysięcy złotych. Jak na tak małą parafię, raptem 1500 osób, to dużo.
- A co z byłą plebanią?
- To własność diecezji. Budynek jest w ruinie, wartość ma tylko grunt. Na razie jednak nie widzę potrzeby, by to sprzedawać. Mieszkać tu też nie będę. Poprzedni proboszcz zbudował plebanię w Cedrach Małych.

Proboszcz spieszy się na kolędę, nie może dłużej rozmawiać. Parafianie czekają.
Parafianie mówią, że ks. Antoni jest dobrym duszpasterzem i dobrym menedżerem. Żyją w przyjaźni. A tych, którym nie podoba się podbicie chóru czy kolor kościelnego sklepienia, nie należy słuchać. Malkontent zawsze się znajdzie. Ale malkontentom Kiezmark wypowiada wojnę. Chodzi o wizerunek.
Kiezmark leży w gminie Cedry Wielkie, w sercu nostalgicznych Żuław, nad Wisłą, tuż przy najdalej wysuniętym na północ moście. Czasem, prosto z tego mostu, skręcają tu turyści. Wieś nie chce być na ludzkich językach.

Na rozstaju dróg, przy skrzyżowaniu ulic Wiślanej i Spacerowej, stoi kapliczka z figurą Najświętszego Serca Pana Jezusa. Starsi mieszkańcy nie przechodzą koło niej obojętnie, zawsze przystaną i uczynią znak krzyża.
- Ta kapliczka to wotum dziękczynne - tłumaczą. - Postawił ją nieżyjący już Władysław Lis, ojciec Heleny Rakowskiej, dziękując za cudowne ocalenie z obozu w Majdanku. Pani Helena pięknie tę rodzinną historię opowiedziała na kartach książki "W przeszłość dla przyszłości", wydanej przez Stowarzyszenie "Żuławy Gdańskie". Opowieść trzy lata temu spisała jej wnuczka Ania. Na szczęście zdążyła, zanim babcia odeszła.

- Zmarła dwa lata temu, miesiąc po uroczystych obchodach złotych godów - mówi Małgorzata Rakowska, synowa. - Teraz kapliczką opiekuje się mój mąż, Krzysztof. Gdy trzeba - odnawia, gdy trzeba - przypomina, jakie są jej dzieje. A są wzruszające.

- Identycznych kapliczek jest w Polsce pięć - podkreśla pan Krzysztof. - Wybudowali je byli więźniowie obozu, dawni mieszkańcy wsi Komarno koło Białej Podlaskiej. Aresztowani przez Niemców, za pomoc partyzantom, trafili do wspólnej celi. Tam każdego dnia odmawiali różaniec, prosząc Pana Jezusa o ocalenie. Zapowiedzieli, że jeśli przeżyją, to w każdej miejscowości, do której ich losy rzucą, postawią kapliczkę. Pan Bóg wysłuchał ich modlitw.

- Dziadek Władysław w 1945 roku trafił do Kiezmarka - wyjaśnia Krzysztof Rakowski. - Dotrzymał obietnicy. Taką samą kapliczkę wiele lat później zobaczyłem w Komarnie, które odwiedziłem razem z rodzicami. Gdzie są pozostałe, nie zdołałem ustalić.

Krzysztof Rakowski kiedyś był radnym, teraz jest skarbnikiem w Stowarzyszeniu "Żuławy Gdańskie".
- Prawdę mówiąc, to wszędzie go pełno - zauważa pani Małgorzata. - Dlatego rzadko gości w domu.
- Podobnie jak żona - pan Krzysztof odpłaca pięknym za nadobne. - Oboje pracujemy w Gdańsku, w ochronie. Uczymy się w Stegnie. W tym roku będziemy zdawać maturę. Założyliśmy się z córką Anią, licealistką, że damy radę…
Po niewielkiej kuchni buszują trzy wielkie psy, którym ocalili życie. Najnowszy lokator to Misiek.
- Przygarnęliśmy go kilka dni temu - mówi pan Krzysztof. - Należał do mego brata, którego właśnie pochowaliśmy.
Pan Krzysztof raz jeszcze sięga po książkę "W przeszłość dla przyszłości", poświęconą najstarszym mieszkańcom Żuław.

- Niektórych już nie ma - zaznacza. - Nie ma też jednej z autorek, Justyny Kasjaniuk. Tej szesnastolatki, która razem z Kamilą Gołub z pobliskiego Błotnika, latem 2008 roku, zginęła na drodze w Wiślinie. Dziewczyny zarabiały na wakacje, akurat wracały skuterem z pracy, gdy potrącił je pijany kierowca opla. Spoczywają na cmentarzu w Kiezmarku. Mądre były, utalentowane. Stowarzyszenie "Żuławy Gdańskie", już po ich śmierci, wydało wiersze, które napisały. Wczoraj, czyli 13 stycznia, Justyna obchodziłaby 19. urodziny.
Tak to się w życiu plecie.

Kazimierz Lipiński kiedyś był listonoszem, podobnie jak żona. Setki kilometrów pokonywał na rowerze, rozwożąc pocztę. Dziś ma 73 lata i minus 20 dioptrii. Wzrok zaczął tracić cztery lata temu, gdy zachorował na odrę. Na starość dopadła go taka podstępna dziecięca choroba. Należy do Polskiego Związku Niewidomych w Pruszczu Gdańskim.

- Problem w tym, że nie ma tam czym dojechać - żali się. Rowerem to ja mogę dowieźć zakupy z pobliskiego sklepu, ale w tak daleką podróż to już się nie wybiorę. A autobusy kursują rzadko, człowiek odcięty od świata. Nawet do gminy i do lekarza trudno się dostać. Młody kupi sobie samochód, jak będzie miał za co. Stary i ślepy - nie kupi.

Danisław Bruzda też dawne czasy wspomina z rozrzewnieniem, ale i na nowe nie narzeka. Świat stanął otworem, każdy kto chce może za granicę jechać, zarabiać. Komputery, komórki, różne udogodnienia. Któż to znał przed laty? - Nasza wnuczka miała trzy lata, gdy dostała pierwszą komórkę - przyznaje Zofia Bruzda. - Szybko nauczyła się ją obsługiwać. Od razu wiedziała, gdzie jest B, czyli babcia.
Teraz można dzwonić, e-mailować, gadać przez komputer. Nawet na wsi świat wydaje się w zasięgu ręki. Tyle że życie sąsiedzkie zamiera. Każdy zamyka się w domu, w rodzinie. Z tą swoją komórką, telewizorem i ulubionym serialem.

- A kiedyś różne zabawy urządzaliśmy - wspominają. -Wyprawialiśmy we wsi Dzień Kobiet i sylwestra.
Pani Zofia była przewodniczącą Koła Gospodyń Wiejskich, różne atrakcje organizowała.
- Nawet kursy gotowania i robienia na drutach - śmieje się.
Koło rozwiązało się razem z upadkiem Spółdzielni Kółek Rolniczych, która tę działalność w dużym stopniu finansowała. Jeszcze w latach 90. wydawało się, że w kapitalizmie taka forma działalności to anachronizm. A tu, patrzcie: Kilkanaście kobitek z Kiezmarka skrzyknęło się i postanowiło KGW reaktywować.
- Zainspirowały nas koleżanki ze wsi Leszkowy - nie ukrywa Elżbieta Szweda, wiceprzewo- dnicząca koła.
W starej, podniszczonej świetlicy słychać gwar. To panie z Koła Gospodyń Wiejskich szykują salę na jutrzejszą zabawę. Wieszają ozdoby, ubierają choinkę, czyszczą podłogę. Machają miotłami i mopem, musi być na błysk.

- To bal karnawałowy dla dzieci - informuje Alicja Sala, przewodnicząca. - Znalazłyśmy sponsorów, przygotowałyśmy 50 paczek. Planujemy inne atrakcje.

- Będzie Święty Mikołaj, anioł i diabeł - wyjawia Elżbieta Szweda, wiceprzewodnicząca. - Już przymierzali stroje, które dla nich zorganizowałyśmy. Anioł założy białą albę, taką od Pierwszej Komunii św. i białe ortopedyczne buty. Przypnie sobie skrzydła, do głowy przyczepi aureolę. Żeby robiło wrażenie.
Pani Elżbieta zdradza, że aniołem została Wiktoria, licealistka. W diabła wcieli się Krzyś, bardzo przystojny kawaler. Będą, z pomocą śnieżynek, rozbawiać towarzystwo i czynić psikusy. To pierwsza tego typu impreza we wsi, wszyscy się denerwują.

- Koło powstało jesienią ubiegłego roku - mówi pani Alicja. - Dopiero rejestrujemy działalność. Jeśli zabawa się spodoba, pomyślimy o kolejnych. Może zorganizujemy Dzień Seniora?
Chodzi o to, żeby wyciągnąć ludzi sprzed telewizorów. Zintegrować.
To prawda, że w Kiezmarku niewiele się dzieje. Warto to zmienić. Już prosiły o wsparcie księdza proboszcza. Na tę karnawałową zabawę to ksiądz Antoni raczej nie przyjdzie, bo ma kolędy. Ale na kolejne - kto wie.
Przed sklepem w centrum wsi, w pobliżu kapliczki, zagaduje nas pan Józek, lat 49. Mówi, że z dziennikarzami jest obznajomiony. On już nawet w telewizji dwa razy wystąpił. Raz w roku 1967, tak bardziej przypadkiem, a potem to wtedy, gdy jeden rolnik robił kiszonkę z lucerny. Bo kiszonka była na topie.
- Akurat odrzucaliśmy z Jurkiem od ciapka pokosy - opowiada.
- Od jakiego ciapka?
- No, od ciągnika ursus 24.
Pan Józek mówi, że jest wierzący. Do kościoła na mszę chodzi, więc Pan Bóg mu wynagradza. Na wózku nie jeździ, choć jest po wypadku i ma chory kręgosłup. Tyle że biedę klepie. W tym względzie jakoś z Najwyższym dogadać się nie może. Zdrowie szwankuje, z ziemi zysku dużego nie ma. Co to za gospodarstwo, zresztą. Cztery hektary z kawałkiem. - Kapitalizm nas wykańcza - tłumaczy. - Kasiorę za zboże nieraz po miesiącu dostaję. Nikogo nie obchodzi, że ja nie mogę czekać, potrzebuję na życie i na opryski.
- A ma pan żonę?
- Nie mam. Szukam żony jak szalony.
- Może trzeba dać ogłoszenie?
- Nie warto. Każdy ma przed sobą jedną świeczkę - mówi filozoficznie. - Nie dwie, tylko jedną.
Rozwijać tego wątku nie zamierza. Szybko robi zakupy i znika.
Oprócz sklepu w centrum wsi, jest drugi, mniejszy, przy "siódemce". Prowadzi go Elżbieta Szweda, wiceprzewodnicząca KGW.

Na wyższej półce - prawdziwe rarytasy. Na przykład szampan Bajkał za 5,30 zł i słynna Arizona, napój winopodobny, za 4,80 zł sztuka. Jedni kupują z ciekawości, inni - z musu. W ciągu tygodnia schodzi zgrzewka. Komplet kolędowy, z krzyżykiem, dwoma świeczkami w złotych lichtarzach i kropidłem, za 41 zł -nadal stoi na ladzie. Pani Elżbieta już traci nadzieję, że ktoś kupi. Chyba że w przyszłym roku.
Wkrótce proboszcz skończy kolędę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki