Co film, to nagrody. Panu się to nie nudzi?
To się nigdy nie nudzi (śmiech).
Tym razem też może pan rozpruć worek z nagrodami. Publiczność festiwalowa zachwycona jest filmem „Hiacynt”, podobnie jak dziennikarze.
Z tymi nagrodami to trzymam panią za słowo. Ale filmy się robi, a nagrody czasami się dostaje.
Przy tym filmie wykonał pan kawał dobrej roboty.
Za każdym razem, kiedy pracuję nad filmem, mam poczucie, że zrobiłem wszystko, co mogłem, co się dało. I nie tylko ja, ale artyści, którzy ze mną pracowali. Być może to daje mi jakiś rodzaj nie tyle pewności siebie, co satysfakcji z tego, co zrobiłem. Lubię każdy film, który wyreżyserowałem.
Dlaczego sięgnął pan tym razem po temat z czasów PRL-u?
Ponieważ boli mnie to, że my nie przepracowujemy traum, tylko zamiatamy je pod dywan. To nasza narodowa cecha. I to zamiatanie pod dywan dotyczy wszystkich polskich brudów historycznych. Ale również boli mnie, że to wszystko znowu się naprawdę dzieje. Pomyślałem, że mamy lata dwudzieste XXI wieku, ale jeśli chodzi o poziom dyskursu światopoglądowego, to jesteśmy najbliżej lat dwudziestych, ale XX wieku. To niebezpieczna paralela. I w tym kontekście film wydaje mi się niezwykle aktualny.