Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niemal 48 lat od piłkarskiego cudu na Wembley. A my ciągle musimy żyć wspomnieniami

Jerzy Filipiuk
Jerzy Filipiuk
Jedna z gorących sytuacji pod bramką Polaków (w jednolitych strojach). Z lewej – Adam Musiał, Henryk Kasperczak i Jerzy Gorgoń, między słupkami – Jan Tomaszewski
Jedna z gorących sytuacji pod bramką Polaków (w jednolitych strojach). Z lewej – Adam Musiał, Henryk Kasperczak i Jerzy Gorgoń, między słupkami – Jan Tomaszewski AP Photo/Dave Caulkin
Piłka nożna. W środę, 17 października 1973 roku remisem z Anglią 1:1 na stadionie Wembley nasza reprezentacja zapewniła sobie awans na mistrzostwa świata w RFN. Tak rozpoczęła się najwspanialsza era w historii polskiego futbolu.

- Ten mecz odmienił nasze życie. Otworzył nam bramy na szerokie wody. Bez niego nie byłoby legendy Kazimierza Górskiego i jego Orłów – mówi nasz były znakomity stoper Jerzy Gorgoń.

– Wprowadził nas na stadiony świata. Gdyby nie ten remis, nie gralibyśmy w RFN, a ja nie zostałbym królem strzelców turnieju – zaznacza świetny przed laty skrzydłowy Grzegorz Lato.

Spotkanie w Londynie kończyło eliminacje w naszej grupie. Polaków, którzy wcześniej z Walią przegrali 0:2 i wygrali 3:0, a Anglię pokonali 2:0, urządzał remis. Gospodarze, chcąc awansować na MŚ 1974, musieli zwyciężyć.

Nasza drużyna przyleciała do Londynu 15 października. Zamieszkała w 40-pokojowym Queensberry Court Hotel, znajdującym się niedaleko Hyde Parku i należącym do polskiego emigranta Bronisława Posta.

Nasi piłkarze chcieli uniknąć rozgłosu, zgiełku. Szybko się jednak przekonali, jak traktuje ich część angielskich mediów. „Banda barbarzyńców”, „dzikusy”, „trzecioligowcy” – to tylko niektóre określenia, jakie pojawiły się w miejscowych gazetach. Media przedstawiały Polaków jako boiskowych brutali i nieudaczników. „Polacy mają najgorszego bramkarza, jaki kiedykolwiek grał na Wembley”, „Klaun” – pisano o późniejszym bohaterze meczu Janie Tomaszewskim.

Wojnę psychologiczną z Polakami toczyli też angielscy działacze. W pierwszy dzień ich pobytu w Londynie odmówili im wstępu na Wembley, tłumacząc to zabiegami kosmetycznymi na obiekcie, a później pozwolili podeptać po trawie legendarnego stadionu, ale nie w korkach, tylko w trampkach. Przed meczem fatalnie zachowali się kibice: gwizdali podczas polskiego hymnu, a naszych piłkarzy wyzywali „animals” („zwierzęta”).

– Na stadionie byliśmy bardzo skoncentrowani, ale i zdenerwowani, bo przecież graliśmy w „jaskini lwa” – podkreśla Gorgoń.
– Gdy jechaliśmy na mecz, kibice pokazywali nam palcami, że wysoko przegramy. To miała być rzeź niewiniątek. Słuchając hymnu, staliśmy jak trusie, na baczność. Anglicy, żując gumę, patrzyli na nas z politowaniem. Myślałem, aby tylko uniknąć kompromitacji. Chciałem dać za to pięć lat życia – mówi „Tomek”.

Skandaliczne zachowanie kibiców i ostentacyjne angielskich piłkarzy na szczęście nie zdeprymowało „Biało-Czerwonych”, którzy podjęli walkę. Może pamiętali słowa skrzydłowego Roberta Gadochy, który jeszcze w szatni przed rozgrzewką mobilizował kolegów: – Panowie, przecież to tacy sami ludzie jak my. Są bardziej znani, bo angielski futbol jest bardziej znany i więcej o nich piszą. Naszych nazwisk nikt nie zna, a oni mają nazwiska przereklamowane. Gramy przeciw takim samym zawodnikom, jakimi jesteśmy.

Już na początku spotkania bardzo groźnie wyglądającego urazu doznał Tomaszewski, ale po interwencji lekarza Janusza Garlickiego pozostał na boisku.

– Miałem strzaskane kosteczki w przegubie lewej ręki. Gdy wyrzuciłem piłkę, nie zauważyłem Alana Clarke’a. Rzuciłem się na nią, a on trafił mnie w rękę, usiłując strzelić – opowiada Tomaszewski, który potem miał rękę w gipsie przez trzy tygodnie.

Anglicy ciągle atakowali, ale Tomaszewski bronił znakomicie. Pomagali mu obrońcy: Gorgoń, Antoni Szymanowski, Mirosław Bulzacki i Adam Musiał. A na środku boiska grę uspokajał Kazimierz Deyna.

– Na trybunach było sto tysięcy widzów, w dodatku ich głos odbijał się od dachu. Nie słyszeliśmy się na boisku, jednak koledzy wiedzieli, że gdy wychodzę z bramki, to muszą mnie asekurować. Ja w tym meczu popełniłem wiele błędów, ale oni mi pomogli – nie kryje Tomaszewski.

Druga połowa meczu zaczęła się także od ataków Anglików, ale w 56 minucie gola zdobyli Polacy, a konkretnie Jan Domarski.

– Henryk Kasperczak odebrał piłkę rywalowi, zagrał do przodu, przejął ją Norman Hunter, który chciał mi założyć „siatkę”. Piłka odbiła się jednak od mojej nogi i popędziłem z nią w stronę bramki. W środku był Gadocha, a z prawej strony Domarski, do którego zagrałem, a on pokonał Petera Shiltona – opowiada Lato.

– Sensacja na Wembley! – wołał komentujący mecz w telewizji Jan Ciszewski. A dziennik „The Times” umieścił trafienie Domarskiego na liście 50 najważniejszych goli w historii futbolu.

– Przed meczem padało. Murawa było mokra. Było zimno. Piłka po strzale dostała poślizgu, a Shilton zastygł, bo rzadko interweniował – mówi były świetny pomocnik Lesław Ćmikiewicz.

– Domarski dobrze uderzył, trafił po ziemi, a Shilton za późno się położył – podkreśla były as naszej drużyny Włodzimierz Lubański, który poleciał do Londynu mimo kontuzji doznanej w meczu z Anglią w Chorzowie. – Pojechałem na mecz na prośbę trenera Górskiego, który chciał, żebym był z drużyną jako jej były kapitan. Siedziałem – ubrany w reprezentacyjny strój – na trybunach z moim przyjacielem. Potem jako pierwszego wyściskałem „Tomka”.

Zanim do tego doszło, naszego bramkarza z rzutu karnego pokonał Clark. Belgijski sędzia Vital Loraux uznał, że Musiał sfaulował Martina Petersa w polu karnym i zarządził „11”.

– Podziwiałem Clarke’a przed wykonaniem karnego. Stał jak posąg. Ciążyła na nim niesamowita odpowiedzialność, a on był pewny siebie – mówi „Tomek”.

Napór Anglików nie malał, ale Tomaszewski fantastycznie interweniował. Obronił m.in. strzał właśnie Clarke’a z 7 metrów.

– Huknął na siłę, ale odbiłem piłkę. Zrewanżowałem mu się za karnego. Stał jak zahipnotyzowany. Dla mnie był to naj tru-dniejszy do obrony strzał w tym meczu – przekonuje „Tomek”.

W końcówce spotkania Anglicy byli w opałach po akcjach Laty. Za pierwszym razem uciekał rywalom, ale Roy McFarland zatrzymał go chwytem niemal zapaśniczym. O dziwo, Polak nie ma do niego o to pretensji.

– Mógł mnie przecież faulować wślizgiem z tyłu, a to groziłoby kontuzją – wyjaśnia Lato, który potem miał przed sobą tylko bramkarza. Jednak myślał, że jest spalony, a chwila zawahania sprawiła, że Shilton wybił piłkę.

Zupełnie inaczej faul taktyczny McFarlanda ocenił wybitny dziennikarz Brian Glanville, który pisał w „Sunday Times”: – Czyn ten raz na zawsze skompromitował nasz futbol. Ale z jeszcze większym przygnębieniem słuchałem tych menedżerów i działaczy piłkarskich, którzy mówili, że McFarland „musiał to zrobić”.

Gospodarze do końca walczyli o wygraną. Byli od niej o krok, sytuację ratowali Tomaszewski, Bulzacki i Szymanowski. Trener Górski, nie mogąc wytrzymać napięcia, opuścił ławkę rezerwowych tuż przed końcem meczu.

Anglicy przygotowali bankiet na 600 osób, na którym mieli świętować awans. Załamani piłkarze nie przybyli na uroczystość.

– Po meczu byli wściekli, niektórzy płakali. Przecież nie tylko nie awansowali na mistrzostwa świata, ale i przepadły im duże premie – opowiada Ćmikiewicz.

Nasi piłkarze otrzymali po 12 tys. zł (średnia krajowa pensja wynosiła wtedy ok. 3 tys. zł). Zanim jednak wrócili do kraju (24 października), w Dublinie przegrali z Irlandią 0:1. Gościł ich premier tego kraju. Najmilej wspominają jednak spotkania z Polonusami w Anglii i Irlandii. Mieli co opowiadać i... oblewać.

Tekst powstał 17 października 2018 roku.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Niemal 48 lat od piłkarskiego cudu na Wembley. A my ciągle musimy żyć wspomnieniami - Dziennik Polski

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki