Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

42. rocznica wprowadzenia stanu wojennego. Zomowiec z ludzką twarzą

Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Maria Załuski
arch. Dziennika Bałtyckiego, J. Rydzewski
13 grudnia 1981 roku kojarzy się jednoznacznie – stan wojenny, ZOMO, czołgi, pałowanie, armatki wodne, łapanki, internowanie, ścieżki zdrowia… 13 grudnia to Jaruzel i jego czarne okulary, WRON i speakerzy Dziennika TVP w wojskowych mundurach, godzina policyjna i odcięte telefony, masakra w kopalni „Wujek” i setki innych ofiar - zabitych, okaleczonych fizycznie i psychicznie, relegowanych ze szkół, wyrzuconych z pracy, zmuszonych do emigracji… Mówiąc o ofiarach stanu wojennego myślimy zazwyczaj o jednej stronie konfliktu – o tych bitych i szykanowanych. I nie zastanawiamy się nad losem tych po drugiej stronie barykady. Jak trafili do ZOMO? Dlaczego stanęli przeciwko Polakom? Czy wśród prześladowców były również ofiary tej polsko-polskiej wojny?

Zdzisław miał wówczas 23 lata. Do Zmotoryzowanych Odwodów Milicji Obywatelskiej trafił parę miesięcy wcześniej w ramach odbywania zasadniczej służby wojskowej. Poszedł na ochotnika. Nie ukrywa, że skusiły go obietnice lepszego wyżywienia i wyższego żołdu. Mimo 42 lat, jakie minęły od czasu tamtych wydarzeń, nie może się pozbyć „wątpliwości” – bo mimo wszystko nie chce tego, co czuje, nazywać „wyrzutami sumienia”… Najchętniej po prostu o wszystkim by zapomniał. Ale się nie da.

Bijące serce partii

Nie wiedział wtedy nic - ani o Solidarności, ani o sytuacji na Wybrzeżu. Jak większość chłopaków z ZOMO, nie miał pojęcia, o co w ogóle z tym stanem wojennym chodzi. Dlaczego ludzie ich nienawidzili, czemu nazywali „gestapo” albo „bijącym sercem partii”. Dlaczego dla większości Polaków byli uosobieniem zła. Dlaczego rzucali w nich kamieniami, śrubami, butelkami z benzyną…
- Wiesz jaki to był szok, kiedy podczas jednej z pierwszych akcji kolega z kompanii stracił oko? Po tym zajściu nikt już nas nie musiał do niczego namawiać. A jeszcze dawali nam gorzałę na odwagę…

Ale to wszystko było nieistotne. Wtedy, jesienią 1981 roku, po raz pierwszy zobaczył morze. To było przeżycie. Nie jakieś agitki o rabunkach, rozbojach i gwałtach. Nie perspektywa walki z „zachodnio-niemieckimi sabotażystami”. Liczyły się przepustki, zaśnieżone plaże i lodowaty wiatr.

Zdzisław uśmiecha się do swoich wspomnień. Potem odwraca twarz w stronę okna. Nadal jest barczysty, choć już trochę przygarbiony. Patrzy na wygasły garb wulkanu Hohenhewen. Zanim zaczęliśmy rozmowę opowiadał mi o widoku z jego szczytu – o panoramie od Jury Szwabskiej na północy, po Jezioro Bodeńskie na południu i dalej od Alp i Schwarzwaldu, aż po Wogezy.

Pała, tarcza, trylogia

Siedzimy w salonie pełnym rustykalnych mebli - skórzane fotele, dwie sofy, ława, płaski siedemdziesięciocalowy telewizor. Na jednej ścianie reprodukcje Gierymskiego i Matejki. Na drugiej gablotka z kilkoma książkami: Biblią Tysiąclecia, Trylogią Sienkiewicza i albumem reprodukcji miejscowego impresjonisty, Ericha Heckela. Obrazu zasobnego, mieszczańskiego domu dopełniają witrażyki w oknach i haftowane firanki. Ale to świat Aldony - żony Zdzisława. On ma swój w piwnicy…

Zdzisław otwiera pancerną szafę. Wyjmuje hełm, tarczę z napisem „milicja” i długą gumową pałkę. - Wszystko oryginalne.

Zdzisław ma dziś 63 lata. Jest ojcem dwojga dorosłych dzieci. Ma trójkę wnuków. Od 1987 roku mieszka na południu Niemiec, w niewielkiej miejscowości w Schwarzwaldzie. Oboje z żoną są już na emeryturze. Aldona była pielęgniarką w Caritasie, Zdzisław przez wiele lat pracował w niemieckiej policji. Polował na polskich złodziei samochodów… Dlatego prosi, żebym nie podawał jego prawdziwych danych osobowych. Po za tym, po co wszyscy mają wiedzieć, że był w ZOMO?

Rozkaz to rozkaz

- Byłem funkcjonariuszem państwa. I tak, jak każdy policjant, i każdy żołnierz na całym świecie, wykonywałem rozkazy. Na tym polega służba... A jednak, teraz czuję się trochę niekomfortowo. Dlaczego? Bo wszyscy byli po przeciwnej stronie? Bo stan wojenny to była zbrodnia? Nie wiem dlaczego, ale mam z tym poważny problem.

Zdzisław nie potrafi ocenić na ile realne było wówczas zagrożenie sowiecką inwazją. Ani czy generał Jaruzelski mógł się postawić „Wielkiemu Bratu” i nie wyprowadzić czołgów przeciwko Polakom. Ale nie chce nawet myśleć o tym, co by było, gdyby Sowieci jednak do Polski weszli… Jego ojciec pochodził z Poznania i często wspominał zajścia z 1956 roku. Niemcy z NRD opowiadali mu z kolei o Powstaniu Czerwcowym z 1953 roku i sowieckich czołgach na ulicach Berlina.

- Jak potoczyłaby się historia, gdyby Jaruzelski dotrzymał słowa danego Solidarności, nigdy się już nie dowiemy – mówi Zdzisław. – Bez względu na to ja już do końca będę się czuł oszukany. Zresztą wszyscy zostaliśmy oszukani. Komuniści oddali władzę polityczną w zamian za władzę ekonomiczną. Najsmutniejsze jest to, że tym, którzy usiedli z nimi przy „okrągłym stole”, też chodziło tylko o kasę. To oni wspólnie z komunistami pozwolili rozkraść Polskę. Zniszczyli przemysł i rolnictwo - stocznie, huty, PGR-y i państwowe spółki… To oni wpędzili nasz kraj w ten neokolonialny system. Nawet nie chcę o tym myśleć. I może dlatego, jadąc do Polski, nie żałuję, że mam w kieszeni niemiecki paszport.

On tam płonie do dziś

Metamorfoza przyszła 30 stycznia 1982 roku… Od Złotej Bramy szły trzy SKOT-y i jeden hydromil. Ludzie cofali się w stronę Motławy. Małe grupki odrywały się od tłumu i znikały między kamieniczkami - w bramach, w wąskich uliczkach. Z armatek wodnych tryskały strugi lodowatej wody, ZOMO strzelało z granatników gazowych i rac.

- Skręciliśmy w jedną z takich uliczek, brukowaną, z wysokimi, kamiennymi krawężnikami – wspomina Zdzisław. – Tam było tak wąsko, że SKOT się zaklinował. Kierowca próbował wjechać na chodnik, ale koła się ześlizgiwały. Chłopak, którego goniliśmy, wbiegł w podwórko. My za nim. Ale zniknął w ciemnościach. Myśleliśmy, że się schował do klatki schodowej. Ktoś z naszych rzucił race w uchylone drzwi. Drugi wystrzelił gaz łzawiący.

Ten chłopak schował się jednak za śmietnikiem. Zdzisław dostrzegł go dopiero, gdy tamten zapalił szmatę owiniętą wokół butelki i podniósł ją do góry. Ale nie zdążył rzucić. Ktoś strzelił do niego i szkło pękło. Ogień rozlał się po jego twarzy i włosach. Po chwili płonął już cały…

- Może to były sekundy, a może wieczność. W każdym razie w tamtym momencie zrozumiałem, że zabiliśmy człowieka… A jednak nikt z nas się nie ruszył. Nikt nie próbował ratować. Myśleliśmy tylko o tym, że trzeba stamtąd wiać. I to jak najszybciej. Bo za chwilę wpadną inni i spalą nas żywcem… Po chwili transporter ruszył. Pobiegli za nim w mróz i ciemność, na oślep. Po zakończeniu akcji żaden nie zgłosił tego zdarzenia przełożonym. Nigdy też ze sobą na ten temat nie rozmawiali.

- Czasem myślę, że tamten chłopak będzie płonął w moim sumieniu w nieskończoność…

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki