Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

33 na 60, czyli podwójny jubileusz pisarza

Redakcja
Stefan Chwin: - Zajmowanie się literaturą jest ryzykownym zajęciem
Stefan Chwin: - Zajmowanie się literaturą jest ryzykownym zajęciem Robert Kwiatek
Z pisarzem - Stefanem Chwinem rozmawia Tadeusz Skutnik

Pisarz Stefan Chwin, ale też rysownik, pracownik naukowy, należy do ludzi precyzyjnych, detalistów. Skąd się to u niego bierze?
Mam to po rodzicach. Bardzo akuratny musiał być mój ojciec, którego zajęciem było rozliczanie floty. Zawód matki - pielęgniarka - też nie tolerowała bałaganiarstwa. Zmysł porządkowania wszystkiego najwidoczniej otrzymałem w genach.

Drugi tom dzienników, zatytułowany "Dziennik dla dorosłych", rozpoczyna Pan tymczasem niezbyt przychylnym portretem ojca, człowieka bojaźliwego.
Protestuję, był człowiekiem preferującym "życie w ukryciu", człowiekiem absolutnie zdruzgotanym przez Rosję. Był to dla mnie widok bardzo przygnębiający. Nie ufał niczemu, żadnym deklaracjom ani umowom, bo w Wilnie przeszedł zmieniające się okupacje: litewską, niemiecką, podwójną sowiecką, był świadkiem "wyparowywania" w nocy całych ulic, a nawet kwartałów miasta. Stosował też różne mimikry, żeby nie wyparować gdzieś na wschód albo nie dać się wcielić do sowieckiej armii. Nie był Katonem. Nie miał złudzeń co do Rosji. I to wszystko nie wprost, ale odłamkowo, zaszczepiał również mnie.

A matka?
Matka warszawianka, natura wprost przeciwna, wylewna, otwarta. Nie miała na przykład ani chwili wahania, ani cienia krytycyzmu wobec Powstania Warszawskiego. Ojciec - tak, miał wątpliwości, ja za nim też. Ci warszawiacy mieli jakby mocniejsze ego. Ja to później określałem jako "fumy warszawskie".
A jednak, choć ojciec trenował Pana w sceptycyzmie, decydując się na pisanie - sprzeniewierzał się Pan jego woli, pisanie bowiem - czy się chce, czy nie - obnaża piszącego. Przeprasza go Pan za to w najnowszym tomie dzienników.
Zajmowanie się literaturą jest ryzykownym zajęciem. Tu się niczego nie da ukryć. Jak tylko sięgniesz po pióro, ono cię zdradzi, pokaże wszystko. O tym między innymi mówi "Złoty pelikan". Wystarczy dobre oko analityka, a nawet bystrzejszego czytelnika, żeby dowiedział się o tobie wszystkiego. Nawet najbardziej wstydliwych rzeczy. W składni, stylu, metaforach, rodzaju wrażliwości.

Ale powieści, fabuły zmyślone też obnażają pisarza?
Też. Siedzi tam sporo różnych rzeczy, których na przykład się boimy.

W "Hanemannie" też?
Owszem, choć lektura tej książki była spolityzowana; jakieś pojednania polsko-niemieckie itd. Natomiast najciemniejsza sprawa: krążenie wokół psychicznych i duchowych niebezpieczeństw grożących życiu, gdy człowiek traci grunt pod nogami - przeszła jakby niezauważona. Jak człowiek usiłuje wyjść z jakichś dołów, w których ja się też czasami znajduję - o tym też jest ta powieść. Gdy patrzę na swoje życie, nie widzę go w zupełnie jasnych barwach.

A kto widzi? Chyba kompletny idiota. Zmieńmy temat, bo brniemy w czarne dziury. Jak to jest być jubilatem?
Przyjmuję ten stan z dość mieszanymi uczuciami. Jestem wewnętrznie podzielony. Z jednej strony, mam skłonność do życia, którego uczył mnie ojciec, to znaczy do życia w ukryciu. A co jakiś czas mam w sobie odruch mojej matki, która była i jest bardzo ekspresyjną osobą. Która uważa, że żyje się poprzez ujawnianie życia. Zupełnie niepodobna do ojca. Ogień i woda. Można się było nabawić w dzieciństwie rozdwojenia jaźni. (śmiech)
Wobec tego jubileusz też jest "od strony matki", bo równie jak pisanie, a może bardziej, ujawnia. Jubileusz podwójny: z jednej strony - 33 lata od debiutu, a z drugiej - zbliża się okrągła data urodzin. Dwa w jednym.
Tak się składa. Za swój debiut literacki uznaję artykuł o Gombrowiczu - sarmacie kontestującym romantyków, w "Ruchu Literackim" 1975. Pisałem oczywiście wcześniej.
Rysowałem jeszcze wcześniej…
A tak, od dziecka, potem w orłowskiej szkole plastycznej, której jestem absolwentem. Kiedyś nawet za rysunek pałacu, w stylu warszawskiego PKiN, który planowany był w Gdańsku na Biskupiej Górce, otrzymałem z "Przyjaciółki" nagrodę: trzy wagoniki kolejki.

Matko święta, Pan też maczał palce w tym ohydnym projekcie, który na szczęście udało się unicestwić?
Niestety.

Usprawiedliwia Pana wiek dziecięcy. Pierwsza książka to wspólna ze Stanisławem Rośkiem "Bez autorytetu".
Rok 1981. Uhonorowana Nagrodą Kościelskich, której nijak nie udawało się nam odebrać. W końcu jednak pojechaliśmy z Krystyną (żoną) do Genewy, po dwóch latach starań o paszport, w 1984 roku.

To wtedy pańska matka musiała podpisać swoisty cyrograf?
Tak, podpisała notarialne zobowiązanie, opatrzone pieczęciami i znakami skarbowymi, że ona , Aleksandra Chwin, zobowiązuje się zająć naszymi synami, gdybyśmy uciekli na Zachód.

Pytam o to, bowiem w Nadbałtyckim Centrum Kultury, na wystawie wprowadzającej do pańskiego życia i twórczości "W pracowni pisarza. 33 lata ze Stefanem Chwinem" zobaczyłem reprodukcję owego "cyrografu".
Jest tam więcej świadectw "z epoki", której dzisiejsza młodzież na szczęście nie zna, na przykład epopeja naszych starań o maszyny do pisania poza kolejnością (dwie, bo z żoną), zakończone fiaskiem, czy z kolei powodzeniem - starania o jedną pralkę.

Wydaje mi się, że ta wystawa też wiele ujawnia z tego, co może chciałby Pan ukryć; może nawet - obnaża.
Ejże! Odkryłem już prawie wszystko swoim pisarstwem, co więcej taka wystawa mogłaby ujawnić? Proszę zwrócić uwagę, że jest ona zrobiona z humorem, z dystansem wobec mnie i mojego pisanio-rysowania. Niech to będzie dopowiedź na pytanie, jak to jest być jubilatem. Przyjemnie, jednak bez zachwytu. Nad sobą zwłaszcza.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki