Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

200 lat po Waterloo. Wielki finał epoki napoleońskiej

Marek Adamkowicz
Remigiusz Pacer i Marcin Osiński brali udział w inscenizacjach w całej Europie. Wyjazd na pola Waterloo traktują jako zwieńczenie obchodów 200-lecia epoki napoleońskiej
Remigiusz Pacer i Marcin Osiński brali udział w inscenizacjach w całej Europie. Wyjazd na pola Waterloo traktują jako zwieńczenie obchodów 200-lecia epoki napoleońskiej Robert Dubaj
Waterloo. Wielki finał epoki napoleońskiej. W ten weekend pięć tysięcy rekonstruktorów, a do tego 300 koni i 100 dział, będzie w Belgii odtwarzać bitwę z czerwca 1815 r., którą sir Edward Shepherd Creasy zaliczył do piętnastu decydujących batalii w dziejach świata

Na inscenizację wybierają się rekonstruktorzy z Trójmiasta, Marcin Osiński i Remigiusz Pacer. Choć doskonale znają historię i zaliczyli już niejedną tego rodzaju imprezę, to zgodnie przyznają, że nie wiedzą, czego tym razem mogą się spodziewać. Ich zdaniem organizatorzy widowiska wprowadzili mało przejrzysty system rejestracji uczestników, przez co nie ma gwarancji, że faktycznie uda się wziąć w nim udział. To jednak nie zniechęca chłopaków. W tym roku Waterloo po prostu muszą zaliczyć!

- Ta inscenizacja zamyka cykl imprez związanych z dwustuleciem epoki napoleońskiej - wyjaśnia Remigiusz Pacer, rekonstruktor z 12 Pułku Xięstwa Warszawskiego. - Jeździłem na obchody po całej Europie, więc Belgii nie opuszczę. Wystąpię jako woltyżer francuskiego 33 Pułku Piechoty Liniowej.

Ową "turystykę wojenną" rekonstruktorzy zawdzięczają, rzecz jasna, generałowi Bonaparte, czyli późniejszemu cesarzowi Francuzów, który na czele swoich wojsk przemierzał Włochy, był na Malcie, w Egipcie. Walczył w Niemczech, Austrii i Polsce, nadto w Hiszpanii, no i oczywiście w Rosji, gdzie opuściła go zwycięska passa. I chociaż pokonany zmarł w niewoli na Wyspie św. Heleny, to pozostawił po sobie legendę, która rozpala wyobraźnię kolejnych pokoleń.

Chorzy na napoleonkę

Marcin Osiński na "napoleonkę" zachorował równo dekadę temu. Zobaczył w Gdańsku pokaz rekonstruktorów i zaraz postanowił, że się do nich przyłączy.

- Kilka tygodni później chłopaki pojechali na Waterloo, a ja niestety musiałem zostać w domu. Nie miałem jeszcze skompletowanego wyposażenia - wspomina. - Tegoroczna wyprawa stanowi pewną klamrę w mojej działalności jako odtwórcy historycznego. Ma ona dla mnie wymiar osobisty.

Marcin najpierw odtwarzał żołnierzy Księstwa Warszawskiego, teraz zakłada mundur francuski. Działa w 22e demi-Brigade d'Infanterie de Ligne, międzynarodowej grupie, skupiającej rekonstruktorów z Polski, Włoch i Niemiec. Brał udział w inscenizacjach m.in. pod Austerlitz, Jeną-Auerstädt, Lipskiem i Somosierrą.

Dłuższą listą imprez może się pochwalić Remigiusz Pacer, który żołnierzem Napoleona jest już czternaście lat. Wystarczająco długo, by poczuć narkotyczną moc odtwórstwa historycznego. To hobby, by nie powiedzieć: nałóg, z którym bardzo trudno zerwać - kiedy bywało się już uczestnikiem inscenizacji, nie sposób przyglądać się im jako zwykły widz.

- Tylko raz uczestniczyłem w rekonstrukcji walki jako obserwator i czułem się dość nieswojo. Złapałem się na tym, że miałem ochotę poprawiać kolegów - przyznaje Remigiusz.

Podobną przygodę miał Marcin. Kilka lat temu ruszył do boju z ręką w gipsie. Nie mogąc walczyć w pierwszym szeregu, czuł, że czegoś mu brakuje, że coś jest nie tak...

- Wyjazd do miejsc, gdzie niegdyś toczono bitwy zazwyczaj daje możliwość skonfrontowania opisów znanych ze źródeł z autentyczną scenerią - mówi Marcin Osiński. - Bywa, że człowiek jest zaskoczony. Tak było na przykład z Somosierrą, która wcale nie jest wąskim wąwozem, jak mogłoby się wydawać.

Magnesem przyciągającym ludzi do grup rekonstruktorskich jest niewątpliwie możliwość spotkania się z podobnymi zapaleńcami, którzy na imprezy zjeżdżają dosłownie z całego świata. Chwil spędzonych na polu bitwy czy potem w obozowisku nie da się z niczym porównać.

Starych znajomych nie zabraknie i pod Waterloo, choć może być problem z ich odnalezieniem w wielotysięcznym tłumie. Marcin ma jednak nadzieję, że dotrze do swojej brygady.

Marsz po władzę

Po dwustu latach Waterloo wydaje się zabawą dla dużych chłopców. Barwnie opisywał ją Stendhal, sfilmował Bondarczuk. W rzeczywistości był to ostatni krwawy spektakl z udziałem Napoleona.

Preludium stanowił powrót cesarza z Elby, gdzie został osadzony po abdykacji w 1814 r. Niepogodzony z sytuacją, wykorzystując niezadowolenie społeczeństwa z władzy Burbonów, powrócił na kontynent i nie napotkawszy oporu, wkroczył do Paryża. Jego marsz stał się wzorem dla innych - D'Annunzia, Mussoliniego, Hitlera, którzy uwierzyli, że władza leży na ulicy, wystarczy po nią sięgnąć.

Przykład Bonapartego był tym bardziej zachęcający, że udało mu się przejąć władzę bez jednego wystrzału! Opisując to wydarzenie historycy i publicyści chętnie cytują (nie do końca sprawdzone) tytuły z ówczesnej prasy francuskiej. Ilustrują one znakomicie zmianę stosunku do Napoleona wraz z postępami jego wojska: "Ludożerca wyrwał się ze swej jaskini", "Potwór korsykański wylądował w zatoce Juan", "Tygrys przybył do Gap", "Monstrum spało w Grenobli", "Tyran minął Lyon", "Uzurpator jest o 60 mil od stolicy", "Bonaparte posuwa się szybko, ale nie dotrze nigdy do Paryża", "Napoleon będzie jutro pod murami miasta", "Cesarz przybył do Fontainebleau", "Jego Cesarska Mość wkroczył do Tuilerii wśród owacji wiernych poddanych".

Tryumfalny pochód Napoleona wzbudził panikę wśród jego przeciwników. Król Ludwik XVIII uciekł z Paryża, zaś monarchowie i dyplomaci wykreślający nowe granice w Europie, stracili pewność. Obie strony wiedziały, że konfrontacja jest nieunikniona.

Kto jest prawdziwym zwycięzcą?

Próbując narzucić swoje warunki gry, Napoleon ruszył z wojskiem w stronę Brukseli. To właśnie na terenie dzisiejszej Belgii znajdowały się armie Arthura Wellesleya, księcia Wellington, i feldmarszałka Gebharda von Blüchera. Zgodnie z taktyką, dzięki której wielokrotnie pokonywał przeważające siły wroga, cesarz postanowił wtargnąć pomiędzy wojska angielskie i pruskie, aby pokonać je osobno.

Początkowo wszystko szło zgodnie z planem. 16 czerwca Francuzi pobili siły koalicji pod Quatre Bras i Ligny, ale dwa dni później, pod Waterloo, doznali całkowitej klęski.

O wygranej przesądziło pojawienie się na polu bitwy feldmarszałka Blüchera, który zdołał się pozbierać po wcześniejszej porażce i przechylił szalę zwycięstwa na swoją stronę. Nie wytrzymawszy naporu wroga, Francuzi rzucili się do ucieczki. Panice nie ulegli jedynie gwardziści cesarscy. Utrzymali pozycje, ale zagłada była już nieunikniona. To właśnie wtedy miały paść pamiętne słowa generała Cambronne: "Gwardia umiera, ale się nie poddaje". Victor Hugo w "Nędznikach" (tłum. Krystyny Byczewskiej) twierdzi, że nie były aż tak patetyczne.

"Gdy z całego pułku pozostała zaledwie garstka, gdy sztandar był strzępem, gdy wyczerpał się zapas kul, a karabiny stały się tylko kawałkami drewna, gdy stos trupów większy był od gromadki żywych, święta groza przeniknęła zwycięzców na widok wielkości umierających, artyleria angielska nabierając oddechu umilkła. Nastała jakby chwila odprężenia (...). Wówczas przejęty wzruszeniem generał angielski (...) wstrzymując ostatnią chwilę, która zawisła nad głowami tych ludzi, zawołał:
- Poddajcie się, waleczni Francuzi!
Cambronne odpowiedział:
- Gówno!

(...) Na słowo Cambronne'a Anglicy odpowiedzieli: »Ognia!« Zagrzmiały baterie, zadrżało wzgórze, wszystkie spiżowe paszcze rzygnęły po raz ostatni straszliwym ogniem, dym rozlał się szeroko, bielejąc w poświacie wschodzącego miesiąca, zakłębił się, a gdy się rozwiał - nie było nic. Garstka wspaniałych straceńców została unicestwiona; gwardia nie żyła...".

Zdaniem Hugo, to właśnie Cambronne jest prawdziwym zwycięzcą batalii. "W owej tragicznej chwili wstąpił w tego człowieka duch wielkich dni. Nawiedzony tchnieniem z wysokości Cambronne znajduje słowo dla Waterloo, tak jak Roguet de Lisle znalazł »Marsyliankę«. Wiew huraganu bożego przeniknął tych ludzi; zadrżeli - jeden wyśpiewał najwznoślejszą z pieśni, drugi wydał straszliwy okrzyk. Ten wyraz tytanicznej wzgardy Cambronne cisnął nie tylko w twarz Europie w imieniu cesarstwa - to byłoby zbyt mało; cisnął je przeszłości w imieniu rewolucji. Słyszymy i rozpoznajemy w Cambronnie ducha dawnych olbrzymów. Rzekłbyś, to Danton przemówił, to Kléber ryknął jak lew".

Blücher widział sprawę inaczej. Zanim na pobojowisku opadł kurz i pogrzebano tysiące zabitych, wysłał do żony list, w którym opisał wypadki ostatnich dni. W oryginalnej XIX-wiecznej pisowni brzmi on następująco: "Com przyobiecał, dotrzymałem. Dnia 16. czerwca zniewolony byłem ustąpić przemocy Napoleona, lecz dnia 18., wespół z moim przyiacielem Wellingtonem, zadałem mu ostateczną klęskę. Nikt nie wie, gdzie on się teraz obraca. Woysko iego w całkowitym rozprzężeniu; artyllerya iego w naszych rękach. Ordery iego, nawet te, które sam ostatniemi dniami nosił, w tey chwili przywieziono. Zdobyto ie wraz z iego poiazdem. Wczoray utraciłem znowu dwa konie. Historia Napoleona zdaie się bydź na schyłku".

Cztery dni po bitwie, 22 czerwca, Napoleon abdykował po raz drugi, tym razem już nieodwołalnie.

W piątek, 19 czerwca, o godz. 19.50 na TVP Historia odbędzie się transmisja z rekonstrukcji bitwy pod Waterloo. Natomiast w sobotnim wydaniu "Dziennika Bałtyckiego" opublikujemy kalendarium wakacyjnych inscenizacji historycznych na Pomorzu.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki